Otarł się o śmierć, lecz odnalazł miłość życia. Teraz "kręcą" razem [WYWIAD]

2020-08-30 08:21:07(ost. akt: 2020-08-30 08:39:48)

Autor zdjęcia: Zbigniew Kowalski

Ona — utytułowana kolarka górska. On — również "spec od dwóch kółek", który na rower powraca po latach rehabilitacji. Zapatrzony w telefon kierowca wjechał w niego czołowo samochodem. Cudem uszedł z życiem. Nie poddał się. Wypadek sprawił ponadto, że Magda Chmielewska i Paweł Worotnicki z Kętrzyna dziś "kręcą" razem. Co więcej — przed nimi kolejne wyzwanie. Najważniejsze w ich dotychczasowym życiu.
— Ze sobą "kręcicie" od 2 lat. Z rowerami znacznie dłużej. Połączyło Was kolarstwo?
Magda: Nasze obie rodziny są zgodne, że po prostu... tak musiało być. Do momentu wypadku Paweł prowadził życie bardzo intensywnie skupione na samorozwoju. Na inne rzeczy nie pozostawało mu zbyt wiele czasu. Gdy zaczęliśmy się spotykać, to bliscy Pawła wspomnieli mi, że pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez niego po operacji było: "No to teraz jest czas, bym założył rodzinę" (śmiech). Ja pojawiłam się w jego życiu miesiąc później.

— Byłeś uziemiony. Jak na siebie wpadliście?
Paweł: Wiesz... To dziwne, że nie wpadliśmy na siebie wcześniej. Jesteśmy z tego samego rocznika, miasta, mamy mnóstwo wspólnych znajomych, tę samą pasję... Nie mam pojęcia jak to się stało. Gdy po wypadku, co oczywiste, przyszło mi leżeć więcej niż zwykle, korzystałem dużo z telefonu. To było moje okno na świat. Trafiłem na Magdę, która wówczas brała udział w wielu zawodach. Od komentarza do komentarza, od słowa do słowa i... zaczęliśmy ze sobą pisać. Później więcej i więcej.

— Połączył Was wypadek?
— Można tak to nazwać. Gdy wyszliśmy na "spacer" po raz pierwszy, jeździłem na wózku. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od wielu lat. Magda włożyła mnóstwo pracy w pomoc przy mojej rehabilitacji. Była przy mnie wtedy, gdy naprawdę tego potrzebowałem.

— Zdarza się Wam teraz razem jeździć, trenować? Ścigacie się o to kto robi kawę?
Paweł: Zdarzało się, że razem trenowaliśmy. Zwykle wyglądało to jednak tak, że ja jeździłem rehabilitacyjnie, a Magda robiła "właściwy" trening, podczas którego starałem się ją mobilizować do pokonywania przeszkód...
Magda: Nie ukrywam, że często mnie to frustrowało. Zawsze jeździłam dość asekuracyjnie. Paweł natomiast dąży do tego, bym przełamywała własne słabości. I bardzo dobrze, teraz to rozumiem. Doceniam te jego wskazówki, bo wiem, że dzięki temu mogę osiągnąć więcej w tym sporcie.

— Odkąd znam Magdę, nie opuszczała pojedynczych zawodów. Przed wywiadem wspomniała, że w tym sezonie będzie "bidonową" i zajmie się tylko kibicowaniem. Skąd ta decyzja?
Magda: Za nami dwa starty, podczas których jedynie kibicowałam drużynie. Bardzo trudno odnaleźć mi się po "tej drugiej" stronie. Jednak to też potrafi dostarczyć dużo emocji. Nie była to łatwa decyzja, jednak z prywatnych względów była konieczna. Kolejne pytanie? (śmiech)

Obrazek w tresci

Magda w tym sezonie wyłącznie w roli "bidonowej"? Powód jest... jedyny w swoim rodzaju!; fot. archiwum prywatne

— Trudno to odpuścić, ale OK (śmiech). Nie mogę wyobrazić sobie Ciebie poza trasą. Jeździsz od 12 roku życia. Jak wspominasz ten czas?
Magda: Nawet nie wiem kiedy te wszystkie lata minęły. Największym krokiem do poważniejszej jazdy było rodzące się zaangażowanie, a także... zakup lepszego roweru. Mogłam na nim reprezentować Kętrzyn, często z mobilizującymi innych wynikami. Od 2 lat jeżdżę w CRO Team. Najmilej wspominam zdobycie złota w Pucharze Polski MTB XC w 2019 roku, a także I miejsce w Mazovii 24h MTB, kiedy to przejechałam 275 km w ciągu doby. A trasa była naprawdę wymagająca.

— A jak zaczęła się Twoja przygoda z "dwoma kółkami"?
Paweł: Początkowo trenowałem kajakarstwo. Rower kupiłem zupełnie rekreacyjnie, a w wyborze pomógł mi kolega Wojciech Krom (wówczas trenował już w Centrum Rowerowym Olsztyn Team). Widząc z jakim zaangażowaniem jeżdżę, przekonał mnie wreszcie do startu w pierwszym wyścigu kolarskim. Wynik wówczas nie był powalający, a... dopiero po tygodniu "urlopu" zszedł mi strup z twarzy. Trenując obie dyscypliny równocześnie, widziałem wyraźną poprawę kondycyjną i techniczną. To mnie napędzało, tak też dołączyłem do klubu CRO Team.

— Obtarcie na twarzy nie jest najgorszym, co Cię spotkało na rowerze. Otarłeś się o śmierć.
— To prawda. Miałem zderzenie z samochodem. Prosto we mnie, na "czołówkę", wjechała pewna pani, która poświęcała więcej uwagi telefonowi niż kierownicy. Z wypadku nie pamiętam wiele. Szum auta, a później tylko to, że leżałem na asfalcie, a wokół mnie było dużo ludzi. Wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Nawet próbowałem wstać, ale zobaczyłem, że to niemożliwe. Moja noga była po prostu porozrywana od uda do piszczela. Ręce pokaleczone, a twarz pocięta. Nie pamiętam nawet czy czułem ból.

— Chwila w telefonie, a zmieniła tak wiele.
— Zdecydowanie. Najgorsze było właśnie to, że praktycznie w sekundę zmieniło się całe moje życie. Cały ten trud, codzienne wstawanie na trening (często nawet o 4 rano), pracowanie nad postępami... Wszystko okazało się pozbawione sensu.

Obrazek w tresci

Jeszcze niedawno o rowerze mógł tylko marzyć. Miał inne "dwa kółka"; fot. archiwum prywatne

— Kiedy wróciła Ci na dobre świadomość?
— Dopiero w szpitalu. Tam też dowiedziałem się co, mniej więcej, w ogóle wydarzyło się wtedy na drodze.

— Jakie były pierwsze rokowania lekarzy?
— W kwestii powrotu na rower były praktycznie zerowe. Powrotu zresztą nie tylko do kolarstwa, ale i większości dyscyplin sportowych. Nie wiedziałem co myśleć, gdy lekarz poinformował mnie, że ich pierwszym celem będzie to, by po prostu przywrócić mi funkcjonalność w nodze. Musieli najpierw uratować mięśnie i staw kolanowy. Usłyszałem, że są bardzo małe szanse na to, że w ogóle będę chodził.

— Co czułeś względem sprawczyni wypadku? Widziałeś się z nią?
— Tak, pojawiła się kilka razy w szpitalu. Początkowo wypełniała mnie ogromna złość i nienawiść. Bo mogłem stracić życie przez, obiektywnie patrząc, zwykłą głupotę. Po pewnym czasie te emocje zaczęły opadać. Najważniejszy był dla mnie powrót do zdrowia i walka o nogę. Na tym skupiłem całą swoją energię.

— Co było najtrudniejszego w całym tym długim procesie rehabilitacji?
— Konieczność przestawienia się na "leżący tryb życia". I to, że byłem osobą totalnie uzależnioną od innych osób. To bardzo trudne, zwłaszcza gdy wcześniej prowadziło się intensywne życie zawodowe i sportowe. Wcześniej mieszkałem sam, po wypadku musiałem przeprowadzić się do babci. Opiekowała się mną przez ok. 3 miesiące po wypadku.

— Pożegnałeś się wtedy z rowerem?
— Musiałem, choć wierzyłem, że jeszcze na niego wrócę. Miałem inne "dwa kółka", przesiadłem się na wózek inwalidzki.

— Udało Ci się wrócić do kolarstwa. jak wyglądała pierwsza przejażdżka po wypadku?
— Na rower wróciłem po ok. roku. Pamiętam, że kupiłem sobie wtedy nowy kask, ponieważ wcześniejszy pękł podczas wypadku. Pojechaliśmy z Magdą nad jezioro, były to nasze pierwsze wspólne 3 km na rowerach. Czułem się niesamowicie. Na całej trasie, na każdym metrze, miałem uśmiech od ucha do ucha.

— Nie została Ci trauma? Jadąc szosą nie boisz się "powtórki"?
— Ten wypadek wciąż siedzi mi z tyłu głowy, przyznaję. Robię więc wszystko, by — przynajmniej z mojej strony — zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jednak odpowiedzialność, która leży po stronie kierowcy, to kwestia, na którą nie mam wpływu. Unikam tras z dużym natężeniem ruchu, staram się wybierać inne kierunki...

— Często więksi wariaci jeżdżą właśnie po tych "mniej uczęszczanych" drogach.

— To prawda. Mój wypadek jest tego przykładem. Nie ma reguły. Zwracam jednak szczególną uwagę na jazdę w kasku. Przestrzegam innych, bo to wciąż widoczny problem rowerzystów na drogach. Zdarza mi się czasem nawet ich zatrzymywać. Niby wszyscy wiedzą, że trzeba w nim jeździć, ale... jest jak jest. Prawda jest taka, że gdyby nie mój stary kask, to teraz byśmy nie rozmawiali. Nie byłoby mnie.

— Kilka tygodni temu, w Pasymiu, odnotowałeś swój pierwszy od lat "zawodniczy" start. Jak oceniasz wynik?
— To była dokładnie runda inauguracyjna Milko Mazury MTB. Mój wynik... Cóż. Chęci miałem ogromne. Sam fakt, że brałem w tym udział, traktowałem jako wielkie osiągnięcie. Podczas tego wyścigu zdałem sobie jednak tak naprawdę sprawę jak długa jeszcze przede mną droga, by wrócić do formy sprzed wypadku.

— Czyli uczucia mieszane?
— Tak. Z jednej strony radość z powrotu. Z drugiej natomiast frustracja i milion negatywnych myśli. Gdy jednak udało się minąć linię mety, wszystko wypełniła satysfakcja. Tak mocno, że jest to wręcz nie do opisania.

— Tym bardziej, że na mecie czekała Magda.
— Dokładnie, to największa z nagród, którą mogłem sobie wymarzyć.

Obrazek w tresci

Meta w Pasymiu, a na niej... fot. Anna Kajat/archiwum organizatorów

— Przez całą rozmowę męczyło mnie pewne wrażenie. Ośmielę się i wejdę z butami w Wasze życie prywatne. Planujecie dzieci?
(Dłuższa cisza i wymiana spojrzeń między Magdą a Pawłem).
Paweł: No dobra, trafiłeś w sedno (śmiech). Urlop Magdy w startach wiąże się właśnie z tym, że spodziewamy się synka. Ma pojawić się wkrótce po Nowym Roku.

— Gratulacje! Uzgodniliście już jakim sportem się zajmie? I dlaczego będzie to kolarstwo?
Magda: (śmiech) W tej kwestii jeszcze wiele przed nami. Czeka nas wiele, wiele nauki w kwestii wychowywania. Myślę, że kolarstwo będzie w naszym życiu obecne cały czas. Już teraz snujemy plany o wspólnych wycieczkach rowerowych, rozglądamy się za sprzętem, który pozwoli "doczepić" dodatkowe dwa kółka do naszych rowerów. A synek... Postaramy się być wyrozumiali. Na pewno będzie miał wybór, nie będziemy mu nic narzucali. Sam wybierze czy woli jazdę szosową czy górską (śmiech).


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5