Szymon Wydra: Nie jesteśmy zupą, która ma wszystkim smakować [FOTO + FILM]

2019-09-01 08:00:00(ost. akt: 2019-09-01 10:36:04)

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

Był jedną z gwiazd Dni Kętrzyna. Na jego koncert przyjechali fani z całego regionu. Jak się okazało - sporo o naszym mieście wie. O majonezie, Granicy Kętrzyn, show biznesie, byciu ojcem, ale też oczywiście o muzyce rozmawiamy z Szymonem Wydrą.
— W Kętrzynie jesteś koncertowo drugi raz, ale wiem, że prywatnie bywałeś w tych stronach częściej. Masz coś, z czym szczególnie Kętrzyn Ci się kojarzy?
— Jestem patriotą i kocham nasz kraj. Jak mi się "szwendacz" włączy, to ciężko mnie utrzymać w domu i wtedy jeżdżę. Miałem okazję "liznąć" tematu Kętrzyna i zasmakować tej atmosfery, która tutaj panuje. Wiem, że to miasto ma dla turysty bardzo dużo do zaoferowania. Ma też bardzo bogatą historię. Do tej pory Kętrzyn kojarzył mi się z wieloma rzeczami. Słynny majonez. Wydaje mi się, że latach 80-tych. Sprzedawany był tylko w małych słoiczkach z kogucikiem, który pewnie wszyscy pamiętają, a przede wszystkim jego smak... Jestem wielbicielem majonezu, wręcz smakoszem, bo potrafię rozpoznać wiele gatunków nie patrząc na etykiety. Oprócz majonezu to jeszcze piłka nożna. Kiedyś uprawiałem czynnie sport. Może po moim brzuchu tego nie widać (śmiech), ale miałem okazję szlifować przez dwa lata swój piłkarski kunszt w juniorach Radomiaku. Do momentu kiedy zacząłem bardziej wyglądać jak piłka, a nie jak piłkarz. Dlatego sporo wiem o sporcie w Kętrzynie, o klubie Granica. Generalnie sporo wiem o okolicznych miastach, jak m.in. Reszel czy Bartoszyce. Ale możemy na to kiedyś poświęcić zupełnie inną rozmowę. Żałuję tylko, że dziś w Kętrzynie piłka nożna jest w czwartej lidze. To też nie jest źle, bo niektórzy mają gorzej. Jak dobrze pamiętam, Granica zakończyła sezon w środku tabeli. Trzymam kciuki, żeby w kolejnych rozgrywkach, które zaraz startują było lepiej. Radomiak gra obecnie w pierwszej lidze i życzę zawodnikom i kibicom z Kętrzyna, żeby nasze drużyny spotkały się kiedyś na tym szczeblu.

Obrazek w tresci

fot. Justyna Drozd
Dzięki inicjatywie "Gazety w Kętrzynie" i zarządu KKS Granica, artysta otrzymał podczas koncertu w Kętrzynie klubowy szalik

— Zaskoczyłeś mnie teraz. Przygotowywałeś się jakoś przed przyjazdem tutaj?
— Nie, no proszę cię. Ja naprawdę sporo wiem o twoim mieście. Kiedyś Kętrzyn był naprawdę mocno rozwijającym się miastem. Był porównywany z Olsztynem, a czasem w niektórych kręgach był wyżej. Dzisiaj wiemy, że jest inaczej i nie ma się co oszukiwać. Ludzie wyjeżdżają, populacja miasta maleje. Ale bądźmy optymistami. Carpe diem - chwytajmy dzień i spróbujmy znaleźć trochę w tym szaro-burym i ponurym świecie trochę kolorów, a wtedy mam nadzieję, że będzie nam wszystkim lepiej.

— Z Carpe Diem chwytasz dzień już ponad 25 lat. Jakie to były lata?
— Ciężko mi w to uwierzyć, bo pamiętam nasz pierwszy koncert. Założyłem Carpe Diem, gdy miałem 16 lat. Dzisiaj Wydra wyliniała, osiwiała i przybrała na wadze. Ale w głowie zostało mi to, co miałem kiedyś. 25-lecie obchodziliśmy w 2017 roku. Wiele mi to dało. Zespół mnie wiele nauczył, stał się moim drugim domem, moją nową rodziną, a nazwa Carpe Diem moim pierwszym imieniem i nazwiskiem.

— Wiele osób kojarzy cię z finału "Idola" czy z wygranej w "Szansie na sukces". Przystępując do tych programów nie byłeś już jednak osobą anonimową w muzycznym świecie?
— Zanim wystąpiłem w "Idolu" miałem okazję wygrać "Szansę na sukces", która była pierwszym polskim programem wyławiającym talenty. Dziękuję wszystkim tym, którzy na mnie wtedy głosowali i ściskali kciuki. Do dzisiaj dostaję bardzo dużo sympatii i wspomnień związanych z tamtymi latami. Szymon Wydra to nie jest koleś z "Idola". To było ponad 15 lat temu. Ja jestem z Carpe Diem i chyba już wszystkim udowodniliśmy, że nie jestem postacią wykreowaną na potrzeby rynku. Mamy do powiedzenia ludziom coś od siebie, nagrywamy albumy. Dzięki naszej publiczności nie jesteśmy zespołem jednego przeboju. Jest się czym chwalić. Jestem dumny z mojej rodziny, jaką jest Carpe Diem i z naszych fanów. To dzięki nim wciąż jesteśmy. Bez nich nie miałbym tego zaszczytu grania w Kętrzynie i rozmawiania z tobą.

— Jak to oceniasz z perspektywy czasu? Warto było brać udział w takich programach?
— Tak. Życie pisze różne scenariusze i rzuca nas w różne miejsca. Trzeba wykorzystywać nadarzające się okazje. Pod warunkiem, że robimy to uczciwie, będąc fair wobec innych. Mam w głowie czerwony guzik, na którym jest napisane "Nie odpuszczaj". Kiedy budzę się rano, codziennie go sobie wciskam i walczę o swoje marzenia.

— Pokłosiem twojego udziału w "Idolu" jest znajomość z obecnym dyrektorem Kętrzyńskiego Centrum Kultury...
— Tak, z Bartkiem Zdanowiczem mamy cudowne wspomnienia. 17 lat temu byliśmy razem w "Idolu". Razem dzieliliśmy pokój. Wszyscy, którzy wtedy wysoko zaszli zostali "skoszarowani" w hotelu. Nie było takiego luksusu, żeby mieszkać pojedynczo. Nam się tak fajnie trafiło, że nadajemy na tej samej fali i cudownie się złożyło, że trafiliśmy do tego samego pokoju. Razem uczyliśmy się od siebie muzyki. Nasza przyjaźń trwa do tej pory.

— Nie da się nie zauważyć, że po sukcesach w "talentszołach" zapanowała pewna moda na ciebie. Potem to przycichło, Ty jednak dalej nagrywasz płyty, które cieszą się sporym powodzeniem.
— Wszystko jest w życiu jak sinusoida. Mówi się o muzyku czy zespole, kiedy przychodzi czas nagrania jakiejś płyty, albo podczas promocji. Wtedy wraca się z informacjami do mediów. Nasi fani dobrze wiedzą, że nigdy nie zniknęliśmy, że jesteśmy z nimi.

— Na nową płytę jednak fani musieli trochę poczekać...
— Niestety nie na wszystkie rzeczy mamy wpływ. Ja zawsze dużo chcę. Znasz mnie, więc wiesz, że jestem ambitnym człowiekiem. W "szołbiznesie" wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie. Płyta miała wyjść w 2017 roku, a wydaliśmy ją kilka tygodni temu. I cieszę się, że tak się stało.

— Podobno stworzyliście nowy zespół muzyczny?
— Tak. Nazywa się... Carpe Diem. Ten, z którym przyjechaliśmy do Kętrzyna nazywa się Szymon Wydra & Carpe Diem. Z tych samych muzyków na początku tego roku stworzyliśmy po prostu Carpe Diem. To kompletnie dwa inne muzycznie światy. Pamiętasz przecież Deszczowe Psy. To był ostry zespół, a przy nowym Carpe Diem brzmi jak pop. Jest to granie bardzo ostre, ciężkie, ale melodyjne. Śpiewam tam tylko po angielsku. Od tej pory działamy dwutorowo. Mamy dwie strony internetowe, dwa facebooki. Jesteś fanem rocka, więc kojarzysz Papa Roach. Ten zespół polubił Carpe Diem. Weszli na naszego facebooka i polubili nasze posty. Giganci muzyki rockowej na świecie. To jest dla nas wskaźnik, że muzyka się podoba, ale nie jest na rynek polski. To nie jedyna ciekawa sytuacja. Nasz pierwszy utwór, "Higher Aims" jest grany w rozgłośniach radiowych w Brazylii. Tekst do niego napisał mieszkający na Florydzie polski ksiądz, Waldek Maciąg, wielki fan i przyjaciel grupy KISS. To jakaś niewyobrażalna historia, która toczy się swoim torem. Brazylia nas gra, Holandia chce zacząć, australijski portal rockowy pisze o naszej muzyce. Mamy polubienia z Indii, Meksyku, USA. Bardzo nam miło z tego powodu. Brytyjski reżyser Michael Morris, kończąc w lutym swój film „MERCS. Moonsamy” zgłosił się do wspomnianego księdza. Waldek powiedział nam, że Brytyjczycy przypadkiem usłyszeli ten utwór i chcą go mieć na swojej ścieżce dźwiękowej. To nie jest film komercyjny, kinowy. Bardziej jest to kino festiwalowe, "zaangażowane". Trochę komiksu, trochę czarnej komedii, trochę science - fiction, trochę sensacji. teraz dotarły do nas informacje, że Amerykanie chcą ten sam numer użyć w innym filmie. To samo tak leci. My nic z tym nie robimy.

— W Polsce za to promujecie płytę "Przesłanie". Ciężko to nazwać promocją, bo utwory na niej zawarte funkcjonują w przestrzeni medialnej już od dwóch lat.
— My sami sobie jesteśmy sterem i okrętem. Bardzo się z tego cieszymy. Nie musimy się z nikim ścigać. Płytę można kupić po koncertach, albo przez internet. Stawiamy na fanów, którym też na nas zależy. Nie jesteśmy zupą, która ma wszystkim smakować. Dzisiaj płyta jest inaczej postrzegana, niż kiedyś. Dlatego postanowiliśmy działać singlowo. Wytwórnie działają w ten sposób, że swoje siły i środki wykładają na 2-3 utwory. A co z innymi utworami? Żal, że ludzie ich nie słyszą. Dlatego my działamy sami, kręcimy klipy itp. Efekt? Na 10 utworów na płycie, do 8 stworzyliśmy teledyski. Przez te dwa lata wrzucaliśmy klip za klipem, dwie piosenki trafiły do Opola.

— Przyznaję z ręką na sercu po przesłuchaniu większości tych utworów, że tekstowo potrafią motywować
- Bardzo się cieszę stary, że to powiedziałeś. Dlatego ten album nazwaliśmy "Przesłanie". Chcemy, żeby był motywacją dla ludzi do działania. Żeby w tym szaro - burym świecie znaleźli odpowiedzi na pytania, które ich dręczą. Mam nadzieję, że na tej płycie są takie drogowskazy.

— Mam wrażenie słuchając np. "Warto wierzyć", że na tej płycie śpiewasz o sobie?
— Chcę być prawdziwy w tym, co robię. Niektóre z tych historii są mi bardzo bliskie. Przede wszystkim śpiewam o ludziach dla ludzi. Chcę, żeby słuchacze czuli, że jest to płyta o nich. Nie jestem alfą i omegą. Nie pozjadałem wszystkich rozumów. Dlatego bałbym się powiedzieć, że to płyta jest z moich doświadczeń. Część w jakimś stopniu na pewno. Ja jestem przekaźnikiem tego, co sam widzę.

— Czasy Deszczowych Psów jeszcze wspominasz? Co się stało z tym projektem?
— Mam nadzieję, że chłopaki dalej rozwijają się muzycznie. To był zespół, w którym grałem mieszkając w Warszawie na przełomie XX i XXI wieku. Projekt powstał na bazie popularnego w latach 90-tych zespołu YokaShin. Zbyszek Bieniak (wokalista) zniknął wtedy ze składu i po jakimś czasie ja dołączyłem do chłopaków. Lekko przeformatowaliśmy skład osobowy i przyjęliśmy nazwę Deszczowe Psy. Trwało to jakieś dwa lata. Zagraliśmy parę fajnych koncertów. Nagraliśmy kilka niezłych piosenek i tyle. Zbyszek kilka lat temu powrócił i po małych personalnych zmianach YokaShin gra do dzisiaj. Osobiście bardzo im kibicuję. Mam nadzieję, że los pozwoli nam się spotkać na jednej scenie. Z tego miejsca bardzo gorąco pozdrawiam Zbyszka Bieniaka, Tonica i całą resztę ich fantastycznej „bandy”.

— Zdarza ci się jeszcze reagować na ksywę Carlos?
— Od lat nie słyszałem tego przezwiska. Cieszę się, że mi o tym przypomniałeś. To prawda, byłem Carlosem. Niewiele osób to już pamięta.

— Wykonywałeś w życiu wiele zawodów. Byłeś monterem mebli i sprzedawcą w sklepie monopolowym. Długą i ciężką drogę musiałeś przejść, aby dojść do momentu, kiedy stałeś się profesjonalnym, ale też i zarabiającym muzykiem?
— Muzyka stała się moją pracą. To jest spełnienie moich marzeń, że mogę żyć z tego, co kocham. Mam nadzieję, że to co robię, to robię dobrze. Nie robię tego na siłę tylko z sercem. Powodem głównym nie jest pieniądz, tylko człowiek, który przychodzi na koncerty i rozumie to, co mamy mu do zaoferowania. Dla którego coś znaczą nasze teksty. Staram się nie śpiewać o głupotach. Uważam, że za krótko jesteśmy na tym świecie, żeby marnować czas na bzdety. Cieszę się, że jestem w tym miejscu, w którym jestem. Każdemu życzę, aby zasmakował takiego życia, ale się nim nie zachłysnął.

— Nie kusiło cię jednak, żeby zostać np. menadżerem sportowym w Radomiaku Radom?
— Jestem swego rodzaju działaczem. Nawet mogę ci pokazać Złotą Kartę Radomiaka. Jesteśmy też jedynym zespołem w Europie, który zakupił kilka lat temu piłkarza do klubu, właśnie do Radomiaka. Robimy co możemy. Staramy się pomagać na różnych polach. Nie tylko w sporcie, ale też na imprezach charytatywnych. Jest wiele osób, które potrzebują naszej pomocy. Przepraszam, że nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Tak się niestety nie da.

— Czy bycie ojcem zmienia patrzenie na świat rockowego muzyka?
— Zmienia człowieka. Nie ważne jakiego. Ktoś, kto jest wrażliwy, zawsze zauważa w sobie jakąś zmianę. Twoja rodzina się powiększa, masz dla kogo żyć. Ja mam 13 letnią córeczkę Simonkę oraz 3-letniego Rysia. Łagodzą moje usposobienie. Bardzo często dzięki nim się uśmiecham. Wszystkim polecam.

— Gdybyś miał okazję wehikułem czasu cofnąć się do początków swojej kariery, to coś byś zmienił?
— Nic bym nie zmieniał. Wszystkie rzeczy, które nam się przydarzyły, sukcesy i porażki, nas ukształtowały. Nauczyły nas grania, bycia i poruszania się w tym często zakłamanym światku "szołbiznesu". Dlatego pamiętajcie, aby być rozsądnym w swoich poczynaniach. Bycie muzykiem w Polsce to nie jest łatwy chleb.

— Chciałbyś dodać coś od siebie na zakończenie naszej rozmowy?
— Kłaniam się bardzo nisko naszym fanom w Kętrzynie i generalnie na Warmii i Mazurach. Mam nadzieję, ze jeszcze nie raz się spotkamy. Zapraszamy na naszego facebooka: www.facebook.com/SzymonWydraCarpeDiem i www.facebook.com/FromCarpeDiem. Niech to będzie pomost w kontakcie między nami.

Wojciech Caruk







2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5