Gody zaczynają się jutrznią

2019-01-02 18:00:00(ost. akt: 2019-01-02 17:33:33)
Początek pieśni „Z samego nieba idę k'wam" oznajmiającej urodziny Jezusa, w mazurskim kancjonale Wasiańskiego

Początek pieśni „Z samego nieba idę k'wam" oznajmiającej urodziny Jezusa, w mazurskim kancjonale Wasiańskiego

Autor zdjęcia: Jerzy Łapo - zbiór prywatny

ROZMOWY O MAZURACH\\\ Mazurzy byli przeważnie luteranami, ale ich rok liturgiczny pokrywał się z obrzędowym kalendarzem rzymsko-katolickim. Święta Bożego Narodzenia zwane na Mazurach Godami w obu wyznaniach poprzedzał adwent kończący się 24 grudnia.
Opisy etnograficzne z końca XIX w. informowały, że mazurskie Boże Narodzenie rozpoczynało się od jutrzni, ale berliński wizytator Friedrich Oldenberg jeszcze w 1865 r. pisał: „W wigilię Bożego Narodzenia praca ustaje już o piątej. Tam, gdzie zachowywane są jeszcze pobożne obyczaje ojców, rodzina zbiera się przy stole przykrytym lnianym obrusem. Płonie świeca, a gospodarz odczytuje z Biblii dzieje Bożego Narodzenia albo z postylli rozważania świąteczne”. Z biegiem lat ta wieczerza wigilijna traciła swą uroczystość i znaczenie obrzędowo-religijne, coraz większego znaczenia nabierała natomiast jutrznia.

Wspomniany Oldenberg pisał: „Najpiękniejsza część uroczystości bożonarodzeniowych następuje w poranek pierwszego dnia świąt”. 25 grudnia, od około godz. 2.00 w niemal każdej wsi słychać było stukania do drzwi albo okien i krzyki młodzieniaszków: „Już czas, zbierajcie się, już czas!" Tak tradycyjnie wyglądało wezwanie na jutrznię – religijne, ewangelickie widowisko wystawiane najczęściej w mazurskich szkołach, rzadziej w kościołach. Szkolnik, czyli nauczyciel, wysyłał uczniów, żeby „obiegli” całą wieś i powiadomili wszystkich mieszkańców, że już czas wyruszać na przedstawienie „Jutrzni na Gody”. Uroczystość rozpoczynała się około godz. 4.00 i zdarzało się, że trwała do świtu, czyli właśnie do jutrzni. W sensie religijnym jutrznią – świtem nowych czasów były też urodziny przyszłego Zbawiciela. Widowisko oparte było na opowieści o narodzeniu Jezusa i być może wywodziło się z katolickich tradycji jasełkowych czy też „objazdowych teatrów”. Dzieci (dziewcaki przebrane za aniołki, siurki za pastuszków) wygłaszały oracje i śpiewały kolędy.

Max Rosenheyn, który w 1858 r. opublikował szkice podróżnicze z Prus Wschodnich i Zachodnich, tak opisywał początek pierwszego dnia świąt, gdy nocował w wiejskiej chacie pod Piszem: „Izba wypełniła się wkrótce ludźmi. O czwartej rano dzwon kościelny dał znak do wyruszenia. Wszyscy mężczyźni, usłyszawszy dzwonienie, zdjęli nakrycia głowy. Matka zbudziła dzieci. Włożyły one zwykłe ubrania, na nie zaś białe koszule, opasując się czerwoną wstęgą. Na głowy nałożyły kolorowe, papierowe czapki, a gdy wzięły gałązki sosnowe, podeszła do nich matka, natarła każdemu policzki proszkiem z cegły, węglem zaś narysowała (bez wyjątku – chłopcom i dziewczętom) czarne brwi i solidne wąsy – anioły były gotowe. Tak przygotowane pobiegły dzieci, śmiejąc się do szkoły. Chłopi natomiast, razem z kobietami, podążyli do kościoła, z którego znów dochodziło świąteczne dzwonienie”.

„Ja także pośpieszyłem tam, zaciekawiony – relacjonował dalej Rosenheyn. – Tłok był tak wielki, że przez główne drzwi nie udało mi się dostać do kościoła – musiałem wejść przez zakrystię. Przy ołtarzu znalazło się jeszcze dla mnie miejsce stojące. Wszędzie – na ambonie, na ołtarzu i w świeczniku nawy – paliły się kolorowe świece woskowe. Na bocznym chórze, a także i w dole na ławach niemal każdy miał przed sobą płonącą świecę. Cały ten tłum zaśpiewał następnie po polsku, pełną piersią, ale na jeden głos, pieśń poranną z towarzyszeniem małych, krzykliwych organów. Podczas ostatniej zwrotki weszły do kościoła tłumy aniołów z płonącymi gałązkami sośniny. W tejże chwili wszyscy parafianie wstali. Większy oddział aniołów ustawił się w dwuszeregu przed ołtarzem, dwa mniejsze zajęły miejsca na chórze i w głębi kościoła. Zanim się pieśń skończyła, zapanował już porządek. Natychmiast rozpoczął się nowy śpiew, tym razem chórów anielskich. Każda grupa śpiewała jedną zwrotkę pieśni specjalnie na to święto przygotowanej. Za każdym razem, kończąc, składała głęboki pokłon w stronę ołtarza. Następnie wystąpił wiejski nauczyciel i wygłosił krótką przemowę z chóru, przy organach. Potem znów zaintonowano pieśń i dopiero wtedy do ołtarza podszedł pastor, by wygłosić kazanie”.

Jednym z punktów kulminacyjnych jutrzni było odśpiewanie starodawnej pieśni „Z samego Nieba idę k’wam”, oznajmiającej urodziny Jezusa. Do początku XIX w. w tym momencie z chóru na specjalnie przygotowanym sznurze spuszczano najlżejszego aniołka, głoszącego dobrą nowinę. Ta część widowiska była jak najbardziej spektakularna, ale dość niebezpieczna. Rosenheyn pisał: „Pewnego razu zdarzyło się, że anioł trzymał zapaloną świecę zbyt blisko linki, na której wisiał. Linka zapaliła się i chłopak spadł na głowy pobożnych. Od tego czasu zaprzestano spuszczania aniołów”. Cała wieś oceniała, czy tego roku nauczyciel przygotował należycie jutrznię na Gody. „Im uroczyściej odbywa się to, tym bardziej się podoba” – opisywał odczucia uczestników jutrzni Rosenheyn. Ocena społeczności wiejskiej miała wymierne znaczenia dla szkolnika, bowiem jego utrzymanie częściowo spoczywało na wsi. Doceniona jutrznia oznaczała większą przychylność wszystkich gospodarzy przez cały następny rok.

Od niepamiętnych czasów jutrznię wystawiano w języku polskim. Wraz z modernizacją państwa pruskiego, a później niemieckiego, trwały różnokierunkowe działania germanizacyjne. Dotyczyło to także mazurskiej obrzędowości ludowej, z jutrznią włącznie. W XX w. coraz szybciej zatracała ona znaczenie religijno-kulturowe, stając się coraz bardziej szkolnym przedstawieniem przygotowywanym w języku niemieckim. Coraz częściej rezygnowano też z nocnej inscenizacji, na rzecz wieczornego spektaklu w dniu wigilii. Jutrznia po niemiecku była odrzucana przez tutejszych tradycjonalistów – między innymi Michał Kayka w 1928 r. z wielką dezaprobatą stwierdzał:

„Życzą, aby w obcej mowie,
W tej świętej, cudownej chwili,
Do dzieciątka Jezus – w żłobie
Niby bluźniąc się modlili.
Uszła cudowna oświata,
Uszły nam zbawienia wieńce –
Gdy pomniem na przeszłe lata:
Jutrznia tylko jest dla Niemce”.

Zanim jednak mazurska jutrznia na Gody została zgermanizowana i odrzucona przez „starych” Mazurów, to po jej zakończeniu całe rodziny wracały do domów i rozpoczynała się świecka część świętowania Bożego Narodzenia. C.d.n. (Jerzy Łapo/Mazury według Jerzego)

Fot 1 Opowiada dr Jerzy Łapo
Fot 1 Monika Kacprzak

Fot 2
Fot 2 Jerzy Łapo



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5