Rock and roll to muzyka buntu i rewolucji

2018-11-04 16:00:00(ost. akt: 2018-11-04 14:54:58)
Jacek Dewódzki nie tylko gra koncerty, ale również spotyka się z młodzieżą na akcjach profilaktycznych

Jacek Dewódzki nie tylko gra koncerty, ale również spotyka się z młodzieżą na akcjach profilaktycznych

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

Jacka Dewódzkiego fanom Dżemu przedstawiać nie trzeba. W czasie swojej ok. 30 - letniej kariery współpracował z czołówką polskiej sceny muzycznej. Mało kto jednak wie, że mógł być również wokalistą grupy Brathanki. Ostatnio można go było obejrzeć w jednym z programów "talent show". Zajmuje się jednak nie tylko muzyką. Ostrzega młodzież przed zgubnym wpływem używek.
— Rozmawiamy przy okazji jednego z Twoich spotkań z młodzieżą. Chyba zostało w tobie jeszcze coś z nauczyciela?
— Chyba tak. Nawet powiem szczerze, że żałują trochę, że nie mogę już pracować w szkole. Jako nauczyciel przysposobienia obronnego wprowadzałem swoje pomysły w klasach o profilu wojskowym, survivalowym, z elementami harcerstwa. Teraz nie ma pracy, nie ma godzin, nie ma przedmiotu. Nauczycielem jestem bardziej z rozpędu i nadal się nim czyje. Moi rodzice byli nauczycielami. Brat jest nauczycielem, bratowa podobnie. Cały czas obracam się w takim środowisku. Jest taki Indianin, który chodzi z bębenkiem. Jego rolą jest opowiadanie historii bez żadnych przekłamań. Coś w rodzaju Boba Dylana z gitarą. Śpiewa piosenki o życiu. Nauczyciele też są tacy indiańscy. To szamani, którzy tłumaczą całej reszcie świata na przykładach co można, czego nie można, jak można, po co i dlaczego.

— Dlaczego postanowiłeś zająć się takimi spotkaniami o tematyce profilaktycznej, związanej z używkami?
— To była taka historia, że pracowałem w szkole w takim trochę zagłębiu marihuanowym. Miałem kumpla księdza z którym robiliśmy oprawę muzyczną do rekolekcji. W którymś momencie ja zacząłem te rekolekcje prowadzić. Strzelałem różne gadki, które jak mówi Ferdek Kiepski "nawet się fizjologom nie śniły". Ktoś postanowił to wykorzystać i rozszerzyć działalność. Pojeździłem po paru szkołach, potem była przerwa, a następnie wróciliśmy do tego pomysłu. Kolega, który robi te profilaktyki jest strasznym "zbójem". Pomyślałem sobie, jak to jest możliwe, że ktoś taki wysyła ludzi, którzy w zasadzie nie powinni spotykać się z tymi dziećmi. Nie powinni pokazywać jak się nie żyje, bo to często widać. Łącznie z tym, że kilka razy musieli odwoływać profilaktykę, bo kapela "w trąbę" pijana. My przejęliśmy inicjatywę i tak sobie jeździmy. Najczęściej gramy dla młodzieży z gimnazjum. Występujemy też dla starszych, ale wtedy to już inna rozmowa. Wtedy mamy do czynienia z ludźmi, którzy już coś zapalili czy wypili. A tu przyjeżdża jakiś stary dziad i chrzani im jakieś farmazony. Być może jednak ktoś przeczyta tego Lema czy zajrzy do innej książki i oderwie się od jakiejś głupiej gry.

— Młodzi ludzie chcą jeszcze słuchać takiego "ględzenia"?
— Czy ja wiem? Musiałbyś kiedyś przyjść do mnie na lekcję. Ja zawsze je prowadziłem tak, żeby było wesoło i dużo do powiedzenia. Jak weszły telefony komórkowe to każdy w nich siedział. Jak pojawił się you tube było podobnie, więc mówiłem komuś" "Masz znaleźć jak strzelają islamiści z granatników przeciwpancernych". Wykorzystywałem sytuację, żeby zaangażować uczniów wraz z tym czym sami dysponują i co lubią. Zawsze starałem się, żeby było ciekawie. Nigdy nie ograniczałem się do sztywno ustalonego programu. Założyć maskę przeciwgazową to każdy potrafi. Zrozumieć jednak dlaczego trzeba ją założyć i po co na świecie jest broń atomowa to już trudniejsza sprawa. Dlaczego ktoś produkuje samoloty i spuszcza ludziom bomby na łeb? Potem okazuje się, że ten ktoś jest niewinny i są jacyś terroryści na świecie. To bardzo złożony temat. Przecież Piłsudski też był w pewnym sensie terrorystą. Do tego socjalistą i nie wierzył w Boga. Generalnie trzeba zrozumieć, dlaczego takie rzeczy się dzieją. Jak się rozumie przyczynę to łatwiej likwidować skutki, a można też zapobiegać. Mówią, że "Polak mądry po szkodzie", ale można to zmienić. Wiele rzeczy wynika niestety z niewiedzy.

— Alkohol i narkotyki są mocno utożsamiane z muzyką rockową, rockandrollowym stylem życia. Da się być rockandrollowcem bez tego?
— Jest jeszcze gorzej. Kiedyś to było tak utożsamiane, szczególnie w latach 80 - tych i 90 - tych, bo rynek zbytu narkotyków był głównie w środowiskach muzycznych. Ja będąc w latach 80 - tych na studiach nie spotkałem się z żadnym narkotykiem. A cały czas imprezowałem z gitarą w akademikach. Wszyscy pili gorzałę, bo to normalne zjawisko u studentów. Dopiero później, jak zacząłem pracować w szkole zauważyłem, jak rynek zbytu się zmienił. Wynikało to z promowania takiego stylu, że gwiazdy, że to takie popularne itp. Jak ktoś jest młody to może łatwo przyjąć taki sposób myślenia, że to tak działa - nie masz siły, "przywalisz" amfetaminę i jedziesz dalej. Mój kumpel tak powtarzał "zmęczyłeś się to "przywal" i będzie ok". Skutki są jednak koszmarne. Ja w życiu więcej tego nie tknę. To jest dramat, co się później z człowiekiem dzieje. Na szczęście jestem widocznie taki wrażliwy, że boję się tego dotykać.

— Cztery lata temu występowałeś w Kętrzynie z zespołem Kontrabanda. Co się stało z tą kapelą?
— Jacek Dewódzki Band to ten sam zespół. Zmieniliśmy tylko basistę. Mieliśmy z nim problem, jak to bywa w środowisku rockowym. Był fajny chłop, a zrobiło się zwierzę. Nie można było zagrać koncertu, bo po każdej imprezie była jakaś awantura. Jak nie z kapelą to z resztą świata.

— Skąd w takim razie zmiana nazwy?
— Ponieważ należała ona właśnie do owego basisty.

— Dalej kontynuujecie ideę grania coverów. To wypadkowa inspiracji całego zespołu, czy jednak to ty decydujesz czyj utwór gracie?
— To nie jest jakaś wypadkowa, bo ja gram też trochę inną muzykę. Zresztą słyszałeś zespół Revolucja. To jest potrzeba sytuacji. Wiadomo, że grając gdzieś koncert od "Whisky" się nie opędzę. Nie ma takiej możliwości. Pierwsze wyjście na scenę i już słychać "Whisky, whisky...". Ustaliliśmy więc taką zasadę żeby też Dżemowi nie wchodzić w paradę i gramy "Whisky", "Czerwony jak cegła" i najbardziej znane hity, a do tego moje numery z Dżemu. Te, do których napisałem teksty lub są twardo "przyklejone" do mnie i nikt ich więcej nie śpiewa. Do tego jeszcze jakiś Tom Petty i parę innych "kawałków". Zaczęliśmy też robić nowe utwory, ale brakuje trochę czasu. Jedziemy więc ze starym repertuarem.

— Nie drażni cię trochę to piętno Dżemu? Z tego co wiem to bardziej wolisz zagrać Tracy Chapman niż "Whisky".
— "Talkin' About A Revolution" Tracy Chapman to jest numer grany zawsze na próbach, żeby sprawdzić gitarę akustyczną. Jerzy Styczyński (gitarzysta Dżemu - przyp. red.) też zawsze ją gra. Ja go zaraziłem tym utworem. Tej piosenki zbyt często już nie gram, poza próbą. Ważny jest jej tekst. Prędzej czy później musi dojść do jakiejś zmiany, rewolucji. To jest często to, o czym ja mówię na profilaktykach. O zniewoleniu ludzi. Przez głupotę jednych w niewolę popadają drudzy. Chwalimy się tym, że do Polski przyjeżdżają Ukraińcy. Dobrze, że umiem mówić po rosyjsku, bo w Krakowie jak idę do sklepu, to się inaczej nie dogadam. To jest wyzysk człowieka przez człowieka. Przyjeżdżają niewolnicy z zagranicy pracować za mniejsze pieniądze, bo nam się już nie chce, bo my pojechaliśmy zarabiać gdzie indziej też jako niewolnicy właśnie tego systemu. Nie jesteśmy na tym samym poziomie. Jesteśmy poróżnieni. Niby wszystko powinno tyle samo kosztować. Więc dlaczego jedni zarabiają więcej od drugich? Jeśli spojrzymy w jaki sposób powstały światowe mocarstwa, to właśnie z kolonializmu, czyli również z wyzysku. Nie jestem socjalistą, a ni komunistą. To, co się dzieje na świecie, emigranci, ocieplenie klimatu - to wszystko jest ze sobą powiązane. Ludzie uciekają, bo zrobiło się gorąco. Wojny wybuchają, bo od upałów można zwariować. Mózg się przegrzewa, więc i myśli się inaczej. To wypadkowa tych wszystkich zjawisk, które już zaistniały w historii - tych Hitlerów, narkotyków, które są "dźgane" na lewo i prawo. Reklamy w telewizji mówią, że na wszystko jest lekarstwo. Teraz każdy codziennie bierze jakąś tabletę i faktycznie zachowuje się jak moja żona (śmiech).

— Ktoś kiedyś nazwał cię polskim Joe Cockerem. Podobno niektórzy nazywają cię też Ryszardem Rynkowskim. Kim czujesz się bardziej?
— (śmiech) Jak się dostałem do Dżemu, to grałem w takim zespole Patchwork. Tylko to nie ten sam, co ma teraz taką samą nazwę. To był Jacek i Piotrek Króliki. Potem się z tego Brathanki zrobiły. Mnie już wtedy nie było i wzięli wokalistkę. Na początku przylgnął ten "polski Joe Cocker", bo Martinek (Leszek Martinek, menadżer Dżemu - przyp. red.) dał się nabrać na płytę Patchworku, na której śpiewałem po angielsku. Trochę jak Joe Cocker, bo wtedy faktycznie fascynowałem się jego sposobem śpiewania. Podobnie mówiło się o Rynkowskim. Stąd takie porównania. Mówiło się też o Ryszardzie Ochódzkim (śmiech).

— Czyli z tego wynika, że była teoretyczna szansa, że to ty mogłeś śpiewać słynne "Czerwone korale"?
— Ja je śpiewałem. I nie tylko, bo jeszcze pół środowiska krakowskiego. Jak Króliki z Niedzielasem robili tą płytę to nie mieli zupełnie kasy. Ja byłem po studiach, oni chyba jeszcze studiowali. Raz graliśmy razem, raz oddzielnie. Mnóstwo było jam session po klubach do piątej rano. Do klubu chodziło się z gitarą i tylko ludzie się między sobą wymieniali. Zapraszali mnie, Turnaua, Kubę Florka czyli całe towarzystwo, które wtedy było jeszcze tylko trochę znane. Śpiewaliśmy wszyscy razem chórek "Czerwone korale" i faktycznie trochę mnie tam słychać.

— Kiedyś powiedziałeś mi (i mam na to dowód), że drażnią cię komercyjne stacje i generalnie nie lubisz komercji. Teraz "wciskam" pilota i wyskakujesz mi z ekranu polsatowego programu? Jak to się stało?
— Ludzie chyba jeszcze nie "zajarzyli" o co chodzi z tym programem. Przyzwyczailiśmy się do programów, gdzie Mirosław Maleńczuk (to nie jest pomyłka - przyp. red.), Kora, czy ktoś jeszcze wypowiada się na temat wykonawców. Te wszystkie programy były trochę nieludzkie. Tam często ludzie robią z siebie małpy. W tym programie jest odwrotnie. Jest banda stu małp, powybieranych z różnych powodów, Nie zawsze są to znane osoby, ale pokazane jest to całe środowisko artystyczne, które w ogóle funkcjonuje. Parodyści, kabareciarze, muzycy poważni i niepoważni. Ludzie, którzy cały czas ze sztuką mają jakiś tam związek. Jest ktoś, kto przebiera się za Dodę. Ktoś udaje Papinę McQueen. Są ludzie którzy śpiewają altem, a nawet falsetem. Znają się na muzyce. Jednak jak spojrzysz na tę ścianę to pierwszym skojarzeniem będzie Muppet Show. I teraz mają wyjść ludzie, którzy nie są zawodowcami i zaśpiewać piosenkę. Mają jednak prawdziwy talent, który powoduje, że całą bandę tych przebierańców są w stanie poderwać do góry swoim śpiewaniem. W zasadzie to program o artystach, którzy są na tej ścianie i o tych, którzy są w stanie w jakiś sposób tych artystów poruszyć. To takie trochę zabawowe podejście. Ten program nie jest do końca komercyjny, bo ja tam nie jestem sam. Nie jestem tam żadną gwiazdą. Jestem jednym z wielu. Czasami mnie widać, czasami nie, czasami coś powiem. Cała ta banda traktuje to jako zabawę, łącznie z wykonawcami. Dzięki temu pojawiło się trochę nowych możliwości między nami, bo odkryliśmy kilka naprawdę dużych talentów. Jesteśmy środowiskiem drugoligowym, więc u nas nie ma ściemy, że jakiś kontrakt. Skrzykniemy się do kupy, nagramy jakąś płytę i zobaczymy co dalej z tego będzie. Nie będziemy się w tej sytuacji grzebać, żeby znaleźć wydawcę. Wydawca powie, że to kosztuje tyle i tyle. Potem każe coś nam robić, bo "ty jesteś artystą, a my cię promujemy". Nie jesteśmy niczym związani. Będziemy "walić" czystą sztuką. Tak, jak my to sobie wyobrażamy. My będziemy sobie producentami, muzykami, a przy okazji te osoby, które pojawiły się w programie będziemy chcieli wykorzystać, bo to też nasi koledzy muzycy. Dziewczyna, która zaśpiewała "Dziwny jest ten świat" sprawiła, że się poryczałem. Dziewucha ma 18 lat i jeszcze nawet matury nie zdała, a śpiewa tak, że kładzie wszystkie inne wokalistki.

— Wiem, że przymierzasz się do płyty...
— Cały czas są jakieś przymiarki. Nawet teraz miałem po znajomości z hip hopowcami robić numer Muńka Staszczyka "Warszawa Gdańska". Miałem udawać Bowiego i zaśpiewać jego głosem. Tyle, że musiałem wyjechać, a oni jeszcze nie skończyli. Ja cały czas gdzieś coś nagrywam jak tylko jest taka możliwość. Jak byłem na południu Polski to miałem ku temu częstsze okazje, m.in. z Big Cycem. Przyjeżdżali do studia, studio prowadził mój kumpel, ja przyjeżdżałem do niego z nudów i jakoś tak wychodziło. Jak nie z Revolucją, to właśnie ze znajomymi, gościnnie czy z Kontrabandą. Stawialiśmy mikrofony i "ciach", leciało. Robiliśmy takie nagrania w stylu lat 60 - tych, żeby mieć jakąś tam płytę. My teraz przymierzamy się do albumu, bo mam masę numerów z Revolucji, które chciałbym zaaranżować trochę inaczej. Zagrać je z bardziej doświadczonymi muzykami. W Revolucji gram z synem i z Bartkiem, a oni są po prostu młodzi. Teraz im się dzieci porodziły, więc zaczyna się wyścig za kasą, karaoke, wesela i podobne sytuacje. Kapela mi się rozjechała. Nie mam pewności, kiedy mogę zrobić koncert, bo nie wiem kto będzie. W JDB tą pewność mam. Zaprezentowałem chłopakom kilka numerów. Część "zażarła", część nie i trzeba trochę poczekać. Pewnie, jak skończy się sezon na granie, to przysiądziemy, zrobimy parę prób i nagramy płytę. Ja chcę nagrywać na tzw. "setkę", czyli wszyscy gramy razem, a potem robi się tylko poprawki. Żeby to było "żywe" granie, tak jak dawniej robili Zeppelini czy Purple i Stonesi. Wszyscy nagrywali na ośmioślad i nie było, że możesz coś poprawić. Trzeba było powtarzać, kleić i ciąć taśmę.

— Czyli stawiasz bardziej na autorskie numery?
— Coverów nie będzie żadnych. Już mi się "przejadły". One mają sens przy graniu na żywo, na jam session. Chciałbym jednak w końcu zrobić coś bardziej autorskiego.

— Maciej Maleńczuk powiedział mi kiedyś, że prawdopodobnie zagrałby wszystko, gdyby tylko chciał lub gdyby mu za to dobrze zapłacono. Też masz takie podejście?
— Mirosław Maleńczuk (śmiech). On się tak naprawdę nazywa. Trochę się znamy. Szczerze mówiąc ja tego jego cynicznego podejścia jakoś nie mogę zaakceptować. Lubię chłopa, ale on to robi specjalnie. Zieje od siebie taką szyderą. Nie sądzę, żeby zagrał za każde pieniądze. Myślę, że chodzi mu tylko o taką pozę. Mnie to nie interesuje. Tak się niby słyszy, że te zespoły to zarabiają nie wiadomo jakie pieniądze, a potem źle kończą. Gdzieś w pewnym momencie pieniądz powoduje, że nie ma "bluesa". Niestety muzyka bluesowa nie może powstać wtedy, gdy masz wszystko i jesteś zadowolony. Rock and roll tak samo, bo to muzyka buntu. My zmieniamy świat. Była wojna w Wietnamie, były inne wojny, nie było praw człowieka, były prześladowania w RPA gdzie Rodriguez robił rewolucję swoją muzyką mimo, że ludzie myśleli, że nie żyje. Muzyka robi rewolucję. To musi być muzyka rockowa i niestety nie może się zbyt dobrze powodzić temu człowiekowi, który ją tworzy, bo straci wrażliwość. Ja nie narzekam. Zarabiam tyle, że mogę zjeść, kupić używane auto czy motorek 125-kę. Wielkich potrzeb nie mam. Nie muszę mieć wypasionego sprzętu, pokazywać się z super telefonem czy jeździć jakąś mega gablotą tylko po to, żeby inni myśleli "ale ty masz". Ostatnio jeździłem "maluchem" i też było fajnie (śmiech).


Wojciech Caruk




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5