Wejść w buty ojca

2018-07-07 18:00:00(ost. akt: 2018-07-08 01:04:08)
Tak wyglądają w Estonii... przystanki autobusowe

Tak wyglądają w Estonii... przystanki autobusowe

Autor zdjęcia: Kazimierz Lewanowicz

Od kilku lat Kazimierz Lewanowicz raz w roku wyrusza na rowerową wyprawę po wschodniej Europie, a potem opowiada o tym naszym Czytelnikom, nie szczędząc szczegółów. Tym razem kętrzynianin odbył niezwykłą podróż... sentymentalną.
Generalnie kierunkiem naszych wypraw wakacyjnych jest WSCHÓD. Tym razem było podobnie-pojechaliśmy do Estonii. Najpierw samochodem, a potem przesiedliśmy się na rowery. Było jak zwykle-kilometry na rowerze, rozstawianie namiotu, gotowanie na kocherze gazowym i walka aby spać w suchym. W normalnym życiu łóżko jest suche i do łazienki idziemy po suchej podłodze. W sytuacjach wypraw rowerowych, kajakowych lub pływaniu łodzią otwarto pokładową nie jest to takie oczywiste. Ale po powrocie, życie codzienne wydaje się przedszkolem.
Mój ojciec po ukończeniu podstawówki w Wilnie w 1939 r. (musiał repetować w którejś klasie, bo miał 16 lat) wraz z dwoma kolegami wybrał się na wyprawę do Estonii. Była to podróż typu nie dbać o bagaż nie dbać o bilet-zwłaszcza o bilet.
Jechali pociągiem na gapę, nie mieli pieniędzy, a jak przyszedł konduktor, to kazał im wysiadać na najbliższej stacji. Potem łapali następny pociąg i sytuacja się powtarzała. W końcu widok za oknem, lub inny błahy powód sprawiał, że zostawali w jakimś miejscu na dłużej.

Razem z Moniką postanowiliśmy rowerami objechać wyspy Estonii: Muhu, Saremę i Hiumę. Grzecznie z biletem w ręce wsiedliśmy na prom w Virtsu, który zawiózł nas na wyspę Muhu. Jest to najmniejsza z wymienionych wysp, więc przejechanie jej rowerami aż do 4-ro kilometrowej grobli łączącej ją z wyspą Saremą nie sprawiło nam kłopotu. Wtedy jeszcze nie padało. Gęstość zaludnienia w Estonii wynosi 29 osób/km2 (dla porównania w Polsce 123 osoby/km2 ). Więc drogi nie są zatłoczone, a na wyspie są puste jak u nas w latach 60-tych. Rowerami jedzie się wspaniale. Po drodze zwiedziliśmy skansen-tak wyglądała Estonia z czasu podróży mojego ojca.

Podróżując po Estonii Ojciec wraz z kolegami imał się różnych przygodnych prac, aby zarobić na życie. Pewnego razu zatrudnili się w lesie do ćwiartowania karczy. Rozbite na kawałki pnie po wcześniej wyciętych sosnach służyły jako surowiec do wyrobu terpentyny. Zadaniem ojca kolegów było rozbijanie karczy za pomocą klinów metalowych i młota. Praca była rozliczana co tydzień, jedzenie i spanie w baraku było częścią zapłaty. Czasem zdarzało się tak, że wszystkie kliny wbite były w karcz, a on i tak nie pękał. Wtedy trzeba było przez cała noc palić karcz w ognisku aby odzyskać kliny potrzebne do pracy od rana. Po przepracowaniu tygodnia i podliczeniu zarobku - minus koszty utrzymania - okazało się, że muszą jeszcze dopłacić. Bardzo szybko opuścili to miejsce.

Groblą wjechaliśmy na Saremę. Nazajutrz w miejscowości Angla zwiedziliśmy muzeum wiatraków. Zgromadzono tam i poddano renowacji pięć wiatraków z okolicy. Cztery koźlaki i jeden holenderski. Wiatraki można zwiedzać również od środka.
Drugą atrakcją Saremy jest trzy kilometrowe wybrzeże z klifem wysokości 20 m. Ale wiało tak od strony morza, że trudno było się wychylić aby zobaczyć jak wysoka jest ściana klifu.
Zaczęła się walka z deszczem. Dwa razy musieliśmy rozkładać namiot w deszczu. Raz na Hiumie, a potem w porcie, już na stałym lądzie w Estonii. Gdy rano musieliśmy składać mokry namiot w deszczu, postanowiliśmy zakończyć naszą wyprawę. Pojechałem autobusem po samochód (jako, że ma 20 lat, to stał sobie spokojnie na parkingu przy barze) i zaczęliśmy powrót z Estonii.

Ojciec i jego koledzy w Estonii mieli kłopoty z praniem odzieży. Pewnego razu przechodząc przez wieś zauważyli na sznurze suszące się koszule. Bez namysłu zdjęli swoje i zamienili je na świeże i pachnące wiatrem. Czy to kradzież? Estonia należy do kultury skandynawskiej-tam nie znają takiego słowa. Gdy mieszkańcy pracowali w polu, to domy nie były zamykane na klucz.

My też zauważyliśmy, że przed sklepem nikt nie zamyka pozostawionych rowerów. Nikt - oprócz nas?! Estońska prowincja wygląda jak jedna wielka agroturystyka. Te przystanki autobusowe-jak małe domki. Brak bram wjazdowych do posesji i płoty wysokości 0,5 m ułożone z okolicznych łupków skalnych.
I tylko eternit na niektórych domach i budynkach pokołchoźnych przypomina o blisko 50-cio letnim okresie rządów ZSRR.
Wracając zajechaliśmy do naszych znajomych na Łotwie na obchody Nocy Świętojańskiej. U nich to święto nazywa się LIGO. Nawet jest specjalny ser z kminkiem o tej nazwie. Uczestniczyliśmy w tańcach wokół rytualnego ogniska. Następnie przeszliśmy wijącą się po zboczu ścieżką jak labirynt na szczyt wzgórza, gdzie palono największy jaki widziałem stos gałęzi. Potem biesiada z piwem i bania dla chętnych. Gdy odjeżdżaliśmy następnego dnia ok. 10, to wszyscy jeszcze spali, ognisko się dopalało, a my w głowach mieliśmy śpiewy z powtarzającym się Ligo, Ligo.

P.S. Gdy wjeżdżaliśmy na Litwę, widzieliśmy tablice z dopuszczalnymi prędkościami w terenie zabudowanym i na szosie, ale nic nie było napisane, że w niedzielę po godz. 15 nie sprzedają alkoholu. Pamiętajcie o tym wracając do Polski, żeby wcześniej kupić legendarny balsam 999 :)

Kazimierz Lewanowicz


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5