Podążam za tym, co przynosi mi samo życie.

2018-05-01 16:00:00(ost. akt: 2018-05-01 16:11:06)
— Zawsze postępowałem za tym, co nastąpi. Każda sytuacja jest dla mnie inspiracją.

— Zawsze postępowałem za tym, co nastąpi. Każda sytuacja jest dla mnie inspiracją.

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

Był na wsi, był w mieście, był nawet w Budapeszcie. Niedawno odwiedził też Kętrzyn. Zagrał koncert... a może to był jednak kabaret? Najbardziej znany muzyk wśród lekarzy, najbardziej znany lekarz wśród muzyków. Panie i Panowie - szef Elektrycznych Gitar - Kuba Sienkiewicz.
— Co musi siedzieć człowiekowi w głowie, żeby swój pierwszy zespół nazwać SPIARDL?
— To była kaczka dziennikarska. Naprawdę nazywaliśmy się Młode Matki (śmiech). Oczywiście nigdy nie było takich formacji. To, jak wspomniałem, kaczka dziennikarska. Kto ją stworzył i kiedy? Tego już chyba nikt nie pamięta. To były chyba jakieś licealne wygłupy. Swoją przygodę z estradą zaczynałem podczas strajków studenckich w 1981 roku. Na Akademii Medycznej trwał strajk okupacyjny, więc trzeba było czymś ludzi zająć. Miałem wtedy uzbieranych kilka piosenek to zbierała się na sali grupa ludzi i ja na żywym organizmie testowałem swoją twórczość. To był dla mnie chrzest bojowy. Takie koncerty zagrałem wtedy w kilku różnych punktach miasta. Potem próbowałem zreanimować życie kulturalne w klubie "Medyk", ponieważ to był czas wprowadzenia stanu wojennego i tam nic się nie działo. Mimo ograniczeń była taka "furtka" prawna, że można było zakładać koła artystyczne. My wtedy z kolegą właśnie takie koło założyliśmy i dzięki temu w "Medyku" coś się zaczęło dziać. Zresztą w sali rozwiązanej na mocy dekretu o stanie wojennym podstawowej komórki organizacji PZPR, bo taka też na uczelni działała. Taki to był skromny drugi obieg. Potem terminowałem trochę w Niepodległości Trójkątów u Andrzeja Zeńczewskiego. Potem u Jacka Kleyffa w Orkiestrze Na Zdrowie. Z Krzyśkiem Bieniem zrobiliśmy formację o nazwie Miasto. Był jeszcze zespół Zuch Kozioł z Mirosławem Jędrasem (ZACIER). Potem przyszedł czas na Elektryczne Gitary.

— Można w mediach znaleźć informację, że zaczął pan muzykować z powodu problemów finansowych. To prawda?
— Zdecydowanie nie. Nie miałem takich problemów, bo utrzymywała mnie wtedy moja mama.

— Mama wolała mieć w domu syna lekarza czy muzyka?
— Myślę, że jednego i drugiego. Tak zresztą moje życie się potoczyło. Trochę pewnie według jej wyobrażeń.

— Muzyk i neurolog to raczej ciekawe połączenie?
— No właśnie. Bo jakby na przykład było ginekolog i muzyk to byłoby nieciekawe.

— No bo na czym mógłby grać ginekolog?
— To zresztą lepsze od połączenia muzyka i ortopedy. Neurolog zawsze lepiej brzmi.

— Czy w neurologii stosowana jest muzykoterapia?
— Tak, sam w swojej praktyce polecam. Akurat zajmuję się grupą chorób związaną z zaburzeniami ruchowymi, m.in. drżenia, dystonie, parkinsonizmy czy pląsawice. Tam muzyka odgrywa bardzo ważną rolę przede wszystkim w rehabilitacji ruchowej. Techniki relaksacyjne też mają zastosowanie w neurologii. Ja się akurat nimi nie zajmuję, ale w padaczce czy zespołach napięciowych jak najbardziej się to stosuje. To jest w medycynie taki obszar interdyscyplinarny. Kiedyś nie za bardzo w to wierzyłem, ale kiedy zobaczyłem moich chorych, jak się poruszają przy muzyce, to stwierdziłem dopiero, że to jest naprawdę bardzo ważna metoda. Proszę sobie wyobrazić, że pacjenci, którzy utworzyli około 30 lat temu Stowarzyszenie Osób z Chorobą Parkinsona na Mazowszu pierwotnie nazywali się Kółko Taneczne. Dopiero później przemianowali się na właściwą nazwę. Oni czuli intuicyjnie, że w tańcu jest im lepiej, że się odblokowują.

— Serwuje pan swoim pacjentom terapię muzyką Elektrycznych Gitar?
— Jak najbardziej. Dyskretnie sugeruję, żeby zakupili płytę. Wszystko jedno jaką, ale żeby zespół na nazywał się na literkę "E".

— I niekoniecznie musi to być Eleni?
— Niekoniecznie. Ale takie podprogowe działanie promocyjne w tym przypadku następuje.

— Jaki utwór pana zdaniem najlepiej nadawałby się do takiej terapii?
— Zdecydowanie "Nadmorski wiatr", bo jest marszowy. Marsz jest idealnym utworem do rehabilitacji ruchowej, chociażby w chorobie Parkinsona.

— Zakładając Elektryczne Gitary spodziewał się pan, że po 30. latach będzie pan miał takie doświadczenia sceniczne?
— Absolutnie nie. Nie było w tym żadnego planu. Byłem całkowicie otwarty na to, co się wydarzy. Nadal postępuję tą metodą. Nie zakładam sobie żadnych planów, które miałbym zrealizować. Podążam za tym, co przynosi samo życie. A przynosi ciekawe rzeczy związane właśnie z współpracą muzyczną, nowymi pomysłami. Nigdy na początku istnienia zespołu nie przypuszczałbym, że będziemy mieli zamówienia filmowe, albo na piosenki o tematyce historycznej. Nie było takich pomysłów, a zamówienia same się pojawiły. Zawsze postępowałem za tym, co nastąpi. Każda sytuacja jest dla mnie inspiracją.

— W przypadku Elektrycznych Gitar popularność pojawiła się bardzo szybko. Już pierwsza płyta pokazała, że jest zapotrzebowanie na takie dosyć specyficzne granie?
— Zapotrzebowanie pojawiło się, kiedy nasze pierwsze piosenki trafiły do radia. To zasługa Piotrka (Łojka, współzałożyciela zespołu - przyp. red.), który roznosił nasze demówki. Wtedy jeszcze nagrania dostarczało się do radia na krótkich taśmach magnetofonowych. To były nasze pierwsze single, które były grane zarówno na antenie publicznej, jak i przez raczkujące stacje komercyjne. Myśmy przez półtora roku funkcjonowali w mediach nie mając jeszcze płyty. Ludzie bardzo na nią czekali. Dlatego udało nam się z sukcesem wejść z płytą na rynek, bo była wyczekiwana. Mieliśmy bardzo dobrą sytuację. Później już się to nie powtórzyło.

— Lata 90 - te były dosyć ciekawe, jeżeli chodzi o polską scenę rockową.
— Tak. Wtedy można było dowolnie sobie ten rynek zagospodarować, znaleźć swoją niszę. Potem się to zagęściło, nasyciło i nie było już tak fajnie.

— Podobno założeniem Elektrycznych Gitar było tworzenie piosenki autorskiej w oprawie rockowej?
— Taki był pomysł, żeby piosenka opierała się na tekście, który ma być prosty, ale niejednoznaczny. Żeby był wielowarstwowy. Prymitywna, ale pomysłowa muzyka miała podkreślać tą jednoznaczność. Cel był taki, żeby słuchacz przy każdym kolejnym odsłuchaniu mógł się czegoś jeszcze doszukać. Ja nazywam to piosenką artystyczną.

— Elektryczne Gitary - nazwa celowo nawiązuje do pewnego starszego, kultowego polskiego zespołu?
— Właśnie nie. Wybierając nazwę nie mieliśmy świadomości, że to może być tak odbierane, a nawet może dochodzić do pomyłek. Naiwnie myśleliśmy wtedy, że Czerwone Gitary już przepadły w świadomości ludzi i na estradzie. A tu się okazało, że jeszcze grają i robią to do tej pory.

— To nie lepiej było nazwać się Elektryczny Kot?
— Elektryczny Kot (logo zespołu autorstwa Jarosława Koziara - przyp. red.) jeszcze się wtedy nie urodził. Pojawił się dwa lata później. Wydaje mi się, że Elektryczne Gitary, mimo sprzężenia z Czerwonymi Gitarami i stereotypu, który tej nazwie szkodził, to jednak dobra nazwa. Jest bardzo pojemna i odciążająca nas z jakiejś powagi. Wskazuje, że mamy do czynienia z muzyczną zabawą. Chcemy pokazywać, że nie tylko tekst jest istotny, ale też chcemy się bawić muzyką, formą, itp.

— Z drugiej strony przyznajecie też w wywiadach, że nie traktujecie stylistyki rockowej poważnie.
— No pewnie. My sami siebie nie traktujemy poważnie.

— W takim razie, jak mają brzmieć te wygrywane na gitarze frazy, które "mają się same z siebie naśmiewać"?
— Wszystkie nasze piosenki są autoironiczne, podobnie nasze zachowanie na scenie. Zobaczcie co robi na scenie Aleksander Korecki w piosence "Wytrąciłaś". Jaką on ma tam choreografię. Łeb urywa.

— Czyli sprawdzają się te słowa, że często jest to bardziej happening niż koncert?
— Tak. Często improwizujemy podczas występów, szczególnie tam, gdzie są jakieś instrumentalne sola. Pozostali koledzy w tym czasie ozdabiają scenę figurami.

— Mój przyjaciel stwierdził, że Elektryczne Gitary to taki zespół "niezaangażowany". Nigdy nie bawił się w politykę, nie buntował się itp. Zdarza wam się jednak tworzyć protestsongi. Jeśli nie na płycie, to na koncercie. Parafrazujecie swoje utwory. Przykładem jest słynne wykonanie "Kilera" na festiwalu w Opolu.
— To też był happening. Wydaje mi się, że w naszej promocji jest dużo piosenek rzeczywiście dość lekkich, natomiast po zapoznaniu się z pełnymi programami naszych płyt da się znaleźć utwory "cięższego kalibru". Nie mówiąc już o naszych programach historycznych, których wydźwięk był wręcz dramatyczny. Twórcy są jednak najbardziej postrzegani przez to, co się przebije w promocji. W naszej typowej działalności koncertowej chodzi o dostarczanie rozrywki, a nie tworzenie refleksji politycznej czy społecznej, szczególnie, jeśli dotyczy to spraw bieżących. To jest bawienie się w publicystykę i ma krótkie nogi. Są oczywiście znakomite kabarety muzyczne, np. Pożar W Burdelu, które reagują piosenkami i co dwa miesiące mają nowy program zmieniający się adekwatnie do sytuacji w kraju i na świecie. Od nas nikt tego nie oczekuje. Dzięki temu, że w latach 90 - tych weszliśmy do kanonu kultury z niekoniecznie poważnymi utworami, to ludzie właśnie takich od nas oczekują. Takich "pieśni masowego rażenia". Natomiast moja "przeróbka" tekstu piosenki "Kiler" na festiwalu w Opolu była działaniem spontanicznym i miała na celu wyrażenie mojej postawy wobec tego całego polskiego syfu, który teraz jeszcze bardziej się "rozlazł". Widać miałem dobrą intuicję wyszydzając to w roku 2016, bo teraz ten syf jest jeszcze silniejszy. Mnie to strasznie boli. Gdybym był komentatorem czy piosenkarzem zaangażowanym, to pewnie też bawiłbym się w takie produkcje. Myślę jednak, że szybko bym się "spalił". Dosyć łatwo jest mi szybko wyeksploatować się w tych trudnych dla mnie tematach.

— Nie bał się pan, że po takiej akcji Elektryczne Gitary znikną z publicznej telewizji i radia?
— Nie zakładałem tego. I jak się później okazało wcale nie zniknęły. W 2017 roku latem współpracowaliśmy z telewizją publiczną grając koncert z repertuarem historycznym na festiwalu filmowym w Zamościu. Ja również miałem okazję prezentować się przez godzinę z moimi piosenkami w radiowej "Jedynce". Nie doświadczyłem żadnych prześladowań ze strony ludzi o odmiennych poglądach. Cieszy mnie to, ponieważ kultura nie powinna nas dzielić.

— Elektryczne Gitary to bardziej kabaret czy jednak muzyka?
— Kabaret w mniejszym stopniu. On musi cechować się dosyć szybką zmianą programów., reagować utworami stosownie do bieżących tematów. My w to nie wchodzimy. Ja to sobie cenię, bo mam coraz większą przyjemność z wykonywania naszego stałego programu. Te piosenki mają różne wersje, bawimy się nimi. To są nasze standardy i robimy z nimi, co chcemy.

— Tym bardziej, że kilka lat temu, na swoje 25 - lecie nagraliście płytę ze starymi piosenkami w nowych wersjach.
— Chodziło o to, żeby wrócić do tamtych aranżacji, które były na pierwszych płytach. Wychodziłem z założenia, że słuchacz na koncercie chce usłyszeć coś innego, niż na płycie. Dlatego wtedy każdy utwór miał swoją wersję koncertową. Kiedy po latach postanowiliśmy nagrać płytę podsumowującą naszą działalność, musieliśmy przysiąść na próbach i przypomnieć sobie stare aranże.

— Poczuliście się dzięki temu młodsi?
— Tak, właśnie o to zresztą nam chodziło. To było sedno sprawy (śmiech).

— Macie swoją receptę na stworzenie "hita"?
— Paradoksalnie wydaje mi się, że chodzi o to, żeby zagrać trochę inaczej niż się do tej pory grało. Jeśli ktoś kojarzy wykonawcę z określonym stylem, to trzeba zrobić coś w opozycji do tego. My próbujemy od lat wypromować coś nowego. Robimy to w naszym stylu. Próbujemy układać takie piosenki, jakie były na naszych pierwszych płytach. Jednak to nie "wchodzi". Mamy dużo nowych piosenek, ale już nie cieszą się taką popularnością, jak te starsze. Dlatego myślę, że chcąc stworzyć przebój, trzeba zrobić coś nowego niż to, z czym wykonawca jest kojarzony.

— Wszystkie utwory piszecie w takim tempie, jak "Kilera", który podobno powstał w 5 minut?
— Jak piosenka jest dobra, to powstaje szybko. Jak jest wymęczona, długo się nad nią siedzi i doszlifowuje, to ląduje w koszu. Te piosenki, które powstają lekko, łatwo i przyjemnie najdłużej po latach się bronią.

— Czyli rozumiem, że na nową płytę nie będziemy długo czekać?
— Publiczność nie chce nowych utworów Elektrycznych Gitar. Chcą słuchać tylko starych.

— Wszyscy ciągle chcą "Kilera"?
— Tak, dokładnie. Może po prostu ten kraj potrzebuje Kilera.

Wojciech Caruk

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5