Jego fotografia była przemyślana

2018-03-18 10:00:00(ost. akt: 2018-03-18 14:07:24)
Mirosław Fryca podczas wyczekiwania na bielika

Mirosław Fryca podczas wyczekiwania na bielika

Autor zdjęcia: www.gizycko.bialystok.lasy.gov.pl

Fotografia przyrodnicza od zawsze zajmowała bardzo ważne miejsce w jego życiu. Kochał naturę, otaczający go świat i miał do niego ogromny szacunek. Z wielką pasją uwieczniał go na swych zdjęciach.
Mirosław Fryca, bo o nim mowa, zmarł w lutym 2018 roku. Jeszcze w marcu w Powiatowym Domu Kultury w Kętrzynie zostanie otwarta wystawa jego zdjęć. Postanowiliśmy porozmawiać o Mirku z jego przyjacielem, Jarosławem Olejnikiem.

— Jakim człowiekiem był Mirosław Fryca?
— Mirek był bardzo sympatyczny, ciepły i skryty. Nigdy nie należał do osób wylewnych. Kiedy nawiązywał z kimś znajomość to przełamywanie lodów trochę trwało. Gdy już się to udało okazywał się być człowiekiem otwartym, sympatycznym i zakochanym w przyrodzie.

— Czym kierował się w życiu?
— Dla niego bardzo ważna była przyroda. Zawsze mówił, że korzystamy z dobrodziejstw natury i nie potrafimy tego docenić. Denerwowało go naruszanie natury, na przykład grodzenie pól, osuszanie bagien. Zaznaczał, że przez takie zachowanie wiele gatunków zwierząt traci swój dom. Bardzo zależało mu na przyrodzie, chciał o nią dbać. Chyba to było dla niego najważniejsze. Uważał, że to my jesteśmy gośćmi i powinniśmy być wdzięczni za wszystko co daje nam świat.

— Jak się panowie poznali?
— Mirek wywoływał zdjęcia w zakładzie fotograficznym w którym kiedyś pracowałem. Nie było jeszcze fotografii cyfrowej, robił zdjęcia na slajdach. Tam się poznaliśmy. Umówiliśmy się na pierwszy plener i wyjechaliśmy wspólnie do lasu.

— Czyli znajomość zrodziła się ze wspólnej pasji?
— Dokładnie tak.

— Za co szczególnie cenił pan pana Mirka?
— Na pewno za jego wytrwałość. Potrafił godzinami siedzieć w niewygodnej pozycji, żeby zrobić zdjęcia lub poobserwować. Nie zawsze udaje się zrobić dobre ujęcie. On potrafił godzinami wyczekiwać na mrozie na właściwą chwilę. Większość ludzi już po godzinie takiego oczekiwania rezygnuje mówiąc, że jest mokro, gryzą komary i mają zwyczajnie dość. Mirek nie zważał na złe warunki. Na swoje ujęcie oczekiwał w bagnie, na drzewie, czy w mrozie. Kochał to. Mógł godzinami mówić o przyrodzie, nigdy też nie chwalił się swoimi zdjęciami. Był bardzo wybredny i pokazywał tylko niektóre fotografie. Jego pasja do przyrody to było coś niespotykanego.

— Jak zrodziła się pasja pana Mirka do fotografii przyrodniczej?
— Z tego co opowiadał od małego bardzo interesował się przyrodą, a dzięki pracy w zakładzie fotograficznym miał dostęp do ciemni i możliwość robienia zdjęć. Zaczął je robić, polubił to i tak się wszystko zaczęło. Na początku była to czarno-biała fotografia, potem fotografia na slajdach, następnie fotografia cyfrowa. Był zwolennikiem takiej fotografii, gdzie wyczekuje się na idealny moment i robi jedno lub dwa zdjęcia. Zawsze robił dwa, trzy, cztery ujęcia. Nie robił kilkudziesięciu zdjęć, by potem wybrać z nich jedno. Jego fotografia była przemyślana, wyczekana i ten jedyny moment zawsze trafiony.

— Czyli wiedział co robi?
— Wiedział co robi i czuł to. Wiele dni, miesięcy, a nawet i lat spędził w lesie, na polach obserwując. Dla niego to była przyjemność. Większość ludzi idąc robić zdjęcia musi z czymś wrócić. Gdy idą raz, drugi, czy trzeci w plener i nic nie wychodzi zniechęcają się. On był inny, mógł chodzić codziennie. Mógł wstawać rano o 4.00 i do 22.00 siedzieć, nie zrobić żadnego zdjęcia, tylko wyczekiwać. Jest zresztą jego zdjęcie z takiej sytuacji. Kiedyś zadzwonił do mnie w nocy. Prosił bym przyjechał samochodem, by coś przewieźć. Pojechałem. Okazało się, że dowiedział się gdzieś o potrąconym przez pociąg dziku. Chciał go wywieźć gdzieś dalej, żeby zrobić sobie czatownie i obserwować zwierzęta. Przenieśliśmy więc tego dzika, Mirek przygotował czatownie. To była zima, temperatura sięgała dwudziestu kilku stopni poniżej zera. Codziennie przez dwa tygodnie przychodził i czekał od samego rana do wieczora. Z czatowni nie wychodzi się przy świetle dziennym, by nie spłoszyć ptaków, dlatego wychodził po zmierzchu. Dwa tygodnie nic się nie działo. Ostatniego dnia, który miał spędzić w tym miejscu, udało się. Przyleciał upragniony bielik i zrobił mu zdjęcia. Nie znam ludzi, którzy by aż tyle czekali i marzli dla dobrego ujęcia. Gdy zapytałem go, co robił w tej czatowni tyle czasu odpowiedział, że "zaprzyjaźnił się z małą nornicą i jadł z nią kanapki". To był właśnie taki człowiek. Miał serce do przyrody i to sprawiało mu ogromną satysfakcję i radość.

— Czego najbardziej będzie Panu brakowało po śmierci przyjaciela?
— Przede wszystkim jego samego, bo był bardzo ciepłym i fajnym człowiekiem. Jego pytań: "Kiedy ostatnio byłeś na zdjęciach? Dlaczego?". Dla Mirka większość rzeczy była mniej ważna, niż wyjście na łono przyrody. Często się przekomarzaliśmy, umawialiśmy na różne wyjazdy. Będzie mi brakowało tego, że zawsze mnie motywował.


Monika Pacek


Mirosław Fryca
Urodził się w 1965 r. w Kętrzynie. W latach 1980-1983 uczył się w zawodzie fotografa.
Prezentował swoje prace w kraju oraz za granicą, między innymi na Tajwanie i we Francji. Współpracował z magazynami "Przyroda Polska", "Las Polski", "Wild und Hund". Był członkiem "Komitetu Ochrony Orłów".


Wernisaże wystawy fotografii Mirosława Frycy odbędą się 22 marca o godz. 18.00 w Powiatowym Domu Kultury w Kętrzynie, a dzień później w Gminnym Ośrodku Kultury w Srokowie. Otwarciom będą towarzyszyły koncerty Łukasza Grysia. Wstęp jest bezpłatny.


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5