Krzysztof Jaryczewski: Szanuję w życiu każdą chwilę [ROZMOWA]

2017-11-18 18:00:00(ost. akt: 2017-11-25 20:08:47)
— Szanuję w życiu każdą chwilę — mówi Krzysztof Jaryczewski.

— Szanuję w życiu każdą chwilę — mówi Krzysztof Jaryczewski.

Autor zdjęcia: Wojciech Caruk

Jest niekwestionowaną legendą polskiego rocka. W swoim życiu poznał blaski i cienie bycia sławnym. Był jednym z najbardziej imprezowych muzyków, teraz Krzysztof Jaryczewski sam otwarcie opowiada o drodze, jaką w życiu przeszedł.
Dosłownie przed chwilą zszedłeś ze sceny po koncercie w Kętrzynie. Jak wrażenia?
— Było świetnie, super publiczność. Jestem miło zaskoczony, bo myślałem, że będzie mniej ludzi, że będzie bardziej zachowawczo. Zgotowano nam jednak znakomite przyjęcie. Ludzie znają piosenki, klimat. Ja jestem szczerze zadowolony.

Już od pierwszego utworu miałem wrażenie, że widzę wielką radość w tobie i pozostałych muzykach. Bawicie się tym, co robicie?
— Ja już od jakiegoś czasu robię to, co mi daje satysfakcję i radość. Gdyby tak nie było, to uwierz mi, że znalazłbym sobie inne zajęcie, żeby się utrzymać. Również po moich doświadczeniach z używkami, a przed rokiem też i z chorą wątrobą nauczyłem się doceniać to, co mam. Zacząłem szanować w żuciu każdą chwilę. Szkoda byłoby mi czasu, gdybym nie miał z tego radości i gdybym nie dawał jej również innym. To mnie utwierdza w przekonaniu, że jest sens w tym, co robię na co dzień.

Koncert był jednak dla mnie też dowodem, że nie "odcinasz kuponów" od dawnej działalności. Zagraliście dzisiaj też nowe utwory.
— Tak jest. Przed rokiem ukazała się płyta. Teraz jesteśmy w studio w trakcie nagrywania kolejnej. Prawdopodobnie wydawcą będzie Polskie Radio. Nagrane są już trzy utwory. Całość miksuje Piotrek Madziar, czyli człowiek z którym nagrałem dwie pierwsze płyty Oddziału Zamkniętego. Teraz była to dla nas historyczna chwila, kiedy klika tygodni temu pojawiliśmy się w studiu "S-4".

Widzę, że ciągnie cię do "korzeni"?
— Wiadomo, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Warto jednak trzymać się w życiu czegoś, co działa. Nasza współpraca wydała bardzo dobre owoce. Rozumiemy się w studio i ja bardzo Piotrkowi ufam. Myślę, że jest jakaś nić zrozumienia i sympatii w obie strony. To jest bezcenne. Umiejętności też są istotne, ale nie najważniejsze. Podobnie jest teraz w zespole. Zresztą w ogóle Oddział to nigdy nie byli jacyś super instrumentaliści. To była "banda" kolegów. Teraz to różnie wygląda, ale kiedyś stanowiliśmy jedną "paczkę". Dlatego wychodziła nam taka, a nie inna muzyka, która była wypadkową naszych wspólnych zainteresowań, przemyśleń i wypitej wódy.

Z tym, że nie byli to super instrumentaliści to się raczej nie zgodzę. Coś musiało być na "rzeczy" skoro muzyków podbierały wam inne znane kapele?
— Mówisz zapewne o Lady Pank. Jednak, umówmy się, ani Jarek Szlagowski nie był wybitnym perkusistą, chociaż miał świetne pomysły, ani Paweł Mścisławski nie był Jaco Pastoriusem. Wojtek (Pogorzelski, gitarzysta — przyp. red.) nie był Van Halenem, a ja nie byłem Pavarottim. Nie to było najważniejsze, tylko to, co nas łączyło. Pasja, wspólnie przeżyte chwile, pierwsza płyta. W tym jest siła, a nie w szybkich "przebiegach" z instrumentami.

Pierwsza płyta Oddziału była ewenementem na polskiej scenie. Do historii przeszła akcja z zablokowaniem ruchu na Marszałkowskiej w Warszawie, bo taka była kolejka do salonu EMPiK-u. Teraz wszystko można sobie ściągnąć z internetu. Nie brakuje ci trochę tamtych czasów?
— Nie, ja nigdy nie byłem sentymentalny. Warszawa to moje miasto, tam się urodziłem i wychowałem, jednak od wielu lat już tam nie mieszkam i nie mam jakiegoś sentymentu. Może jestem czegoś pozbawiony. Trochę bardziej przywiązuję się do ludzi, ale nie do tego, co już minęło. Fajnie jest czasami wrócić muzycznie, zatoczyć jakieś koło, ale musi być coś nowego. Zawsze mam skierowany wzrok na to, co będzie za chwilę, jutro.

Co cię w latach 70-tych pchnęło do tego, żeby zajmować się rock and rollem?
— Nie wyobrażałem sobie innego życia. Muzyka była w mojej rodzinie odkąd pamiętam. Już jak raczkowałem słyszałem pierwsze dźwięki gitar moich starszych braci. Mój ojciec i babcia grali na fortepianie. Jako nastolatek zacząłem grać po garażach i piwnicach. Już wtedy wiedziałem, że będę to robił. Nawet nie brałem pod uwagę, że zostanę jakimś adwokatem czy lekarzem. Owszem, pracowałem na budowie czy w polu. Dlatego, jak powiedziałem wcześniej, gdybym nie miał radości z muzyki, znalazłbym sobie inne zajęcie do zarobkowania.

To prawda, że Oddział Zamknięty powstawał pod koniec lat 70-tych dosłownie na kilkunastu metrach kwadratowych w jednym z warszawskich mieszkań?
— To było różnie. Były próby u kolegi w kawalerce na Batorego, na Łowickiej, trochę w klubie "Remont". Na poważnie zaczęło się na Łowickiej. Grałem z Jarkiem w zespole Tani Hotel. Po rozpadzie postanowiliśmy założyć swoją kapelę. Ja wtedy grałem na basie. Zaczęliśmy szukać muzyków. Wtedy przyszedł do nas Wojtek, który później przyprowadził Pawła. Nie będę wymieniał wszystkich, którzy wtedy się u nas przewinęli. Na Łowickiej było kilka zespołów i tak na dobrą sprawę każdy z każdym coś tam próbował. Fajne to były czasy, bo nie było takiej rywalizacji. Składy się dopasowywały na zasadzie z kim komu lepiej i po drodze muzycznie i towarzysko. Tak w 1979 powstał Oddział Zamknięty. Później się stamtąd wynieśliśmy i zaczęliśmy próby w kawalerce na Batorego. Potem był klub Akademii Rolniczej "Akcent" na Ursynowie.

Początki nie były łatwe. Był szał ze strony publiczności, ale komisje konkursowe z dystansem do was podchodziły.
— Mówisz o sytuacji z Bardinim? Ja sobie nie przypominam, żebyśmy startowali w jakichś konkursach. Na Mokotowskiej Jesieni był przegląd dla młodych zespołów, ale my graliśmy poza konkursem. Mieliśmy próby w DK na Łowickiej i dlatego zagraliśmy tam parę utworów. Jury siedziało i liczyło wtedy głosy. Stąd ta akcja z Bardinim i ruchami fallicznymi i mikrofonem w moim wykonaniu. On tam się wkurzył i uznał to za obsceniczne, że go obrażamy. To nie było jednak do niego.

Potem przyszedł czas euforii. Znakomicie przyjęte płyty, tysiące koncertów. Nastąpił jednak też upadek spowodowany twoim "rockandrollowym" trybem życia. Nie żal ci trochę tego? Gdybyś teraz mógł wsiąść do wehikułu czasu i cofnąć się do tamtego okresu to zmieniłbyś swoje życie?
— Nie, nic bym nie zmieniał. Uważam, że to wszystko było mi potrzebne, każde doświadczenie. Miałem trochę takiego żalu będąc już po terapii i leczeniu, że tyle lat straciłem w zasadzie bezproduktywnie staczając się na dno. Dzisiaj wiem, że było mi to do czegoś potrzebne. Wiem do czego, ale nie będę o tym opowiadał, bo zajęłoby to nam ze trzy godziny. Każde doświadczenie, zdarzenie czy napotkany człowiek jest lekcją. Inna sprawa, czy te lekcje się odrobi, czy zda się ten życiowy egzamin. Jak nie to się to cały czas powtarza, jak klasy w szkole.

Ty teraz też dajesz lekcje innym przestrzegając przed zgubnymi skutkami alkoholu czy narkotyków.
— Każdy ma swoją drogę. Ja oczywiście mogę coś powiedzieć, wyrazić swoją opinię, pokazać co się może wydarzyć. Jednak wiem, że każdy musi swoją drogę przejść. Każdy musi tę lekcję sam odrobić.

Kilkanaście lat temu wracając na scenę nie miałeś tych obaw, czy dasz radę?
— Oczywiście, że miałem. Nie wiedziałem, jak będę żył, a co dopiero jak funkcjonował na scenie. Miałem obawy przed życiem. Jeśli chodzi o pierwsze koncerty, to praktycznie wszystkiego musiałem się uczyć od początku. Włącznie z byciem na scenie, z chodzeniem do urzędów, z rozmawianiem z kobietami. Wszystko bez używek zupełnie. Na świeżo, jak dziecko. Nie jestem chyba jednak najgłupszy i się szybko wszystkiego po raz drugi nauczyłem. Na trzeźwo dzisiaj często powtarzam, że prawdziwy rock and roll to jest życie bez używek właśnie. Zwłaszcza w naszym kraju.

Swoimi doświadczeniami podzieliłeś się w książce zatytułowanej "Zerostan", która teraz jest dosyć ciężko dostępna. Nie myślałeś może o jej wznowieniu?
— Są tam jakieś plany. Być może Kamil Wicik napisze książkę o mnie, będzie też na początku roku książka o Oddziale. Nie chcę robić sztuki dla sztuki, nawet jeśli jakiś pomysł mi się spodoba. "Zerostan" o którym wspomniałeś mi się spodobał, bo to pisała dziennikarka "Super Expressu" (Halina Zarzecka - przyp. red.), która potem zrezygnowała z pracy w gazecie. Po wywiadzie zasugerowała, żeby w ramach przestrogi zrobić taką książkę. Miało to określony cel. Nie myślałem wtedy o autobiografii uważając, że za wcześnie jeszcze kończyć życie. Teraz musiałbym też widzieć jakiś cel, żeby się zgodzić na taką książkę.

Powołałeś do życia projekt Jary Oddział Zamknięty, zapraszając do składu byłych muzyków Oddziału. Zaprosiłeś też drugiego wokalistę, Zbyszka Bieniaka. Dlaczego akurat jego?
— Mamy po pierwsze dobre porozumienie między sobą, przynajmniej tak mi się wydaje. Po drugie dobrze nam się współpracuje wokalnie. Te głosy i barwa się "kleją". Zbyszek jest bardzo zdolnym wokalistą. Potrafi też się idealnie dopasować. Zresztą kiedy on śpiewał w Oddziale ( w latach 1987 - 1989 - przyp. red.) to ja przyjeżdżałem na próby w ramach konsultacji. Znamy się więc od wielu lat. Z paru przyczyn jest skład taki, a nie inny. Ja wróciłem do gitary. :Pomijając możliwości wokalne, ja zawsze byłem gitarzystą. Teraz się uzupełniamy z Krzyśkiem Zawadką, z którym nagramy nową płytę i ze Zbyszkiem Bieniakiem. Andrzej Potęga to mój przyjaciel, z którym grałem w różnych projektach. Piątkę zamyka Michał Biernacki, najmłodszy narybek OZ. Przed chwilą skończył studia. Ten podział ról nie jest istotny, ważny jest efekt. Myślę, że ubiegłoroczna płyta nie była najgorsza, a nowa zapowiada się ciekawie.

Na zakończenie tradycyjne pytanie. Jakie plany na przyszłość?
— Prawdopodobnie na wiosnę będzie płyta studyjna. Jesienią odwiedzimy USA i Kanadę. Chcę również wydać wtedy płytę koncertową, akustyczną. Poza tym normalny sezon koncertowy.

rozmawiał Wojciech Caruk

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5