Bimber nie jest eliksirem życia

2017-11-12 12:00:00(ost. akt: 2017-11-10 16:30:03)
- Jestem w lepszej sytuacji od Sapkowskiego.

- Jestem w lepszej sytuacji od Sapkowskiego.

Autor zdjęcia: Ula Tomaczak

Jakub Wędrowycz to polska odpowiedź na Terminatora i Conana Barbarzyńcę. To również postać, która weszła już do kanonu krajowej literatury. Jej twórca Andrzej Pilipiuk opowiedział nam m.in. fascynacji Skandynawią czy literackich planach.
- Jest pan w Kętrzynie po raz pierwszy, ale wiem, że lubi pan relacje i kontakt ze swoimi czytelnikami.
Staram się jeździć wszędzie, gdzie mnie zaproszą. Niestety nie wszędzie da się dotrzeć. Wyjazd do Kętrzyna był dla mnie ekstremalny. Osiem godzin spędzonych w pociągu, a jeszcze muszę jakoś wrócić, bo rano muszę być w Krakowie. Jednak jak wspomniałem, staram się jeździć wszędzie.

- Zdarza się panu bywać częściej na Mazurach?
Prywatnie ostatnio nie było okazji, natomiast parokrotnie tutaj bywałem. Przyjeżdżam też na różne imprezy branżowe związane ze środowiskiem fantastyki, które odbywają się m.in. w Olsztynie, czy na zamku w Nidzicy.

- Pytałem o to celowo ponieważ jako czytelnikowi marzy mi się otworzyć kiedyś pana książkę i znaleźć tam motyw związany z naszym regionem. Jest taka szansa?
Powiem tak: w tym momencie tego nie planuję. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości może się coś takiego pojawić.

- Mam wrażenie jednak, że dużą inspiracją był dla pana związany z Mazurami pisarz, Zbigniew Nienacki?
Oczywiście. Załapałem się jako kontynuator (pod pseudonimem Tomasz Olszakowski - przyp. red.) przygód Pana Samochodzika. W ciągu 5,5 roku napisałem 19 tomów. Bardzo miło współpracowało mi się z wydawnictwem "Warmia". Zresztą dzięki zarobionym wtedy pieniądzom udało mi się skończyć studia, bo w moim portfelu było już bardzo cienko. "Wklepałem" wtedy niesamowitą ilość stron, co dało mi taką literacką jedność i doświadczenia, które wykorzystałem pisząc później zwoje autorskie rzeczy.

- Jest pan określany mianem jednego z najbardziej pracowitych polskich pisarzy. Obecna średnia to chyba dwie wydane książki w ciągu roku?
Staram się podnieść ten współczynnik do trzech książek na rok, ale jeszcze mi się to nie udaje. Napisanie jednej książki to są tysiące godzin ciężkiej "orki". Docelowo zamierzam jednak pisać jeszcze więcej. Co tu dużo mówić? Potrzebuję z czegoś żyć.

- Ma pan w tym wszystkim jeszcze czas dla siebie?
Tak. Książki są odbiciem moich zainteresowań. Przeważnie nie jest tak, że ja wymyślam książkę, a następnie szukam do niej materiałów. Najczęściej czytam różne dziwne rzeczy, wyłapuję informacje i zastanawiam się czy z tego da się "wykroić" fajne tło do jakiejś fabuły.

- Zdarza się jeszcze panu "grzebać" w ziemi?
Niestety przepisy pozbawiły mnie prawa wykonywania zawodu archeologa. Mogę powiedzieć, że całe moje studia poszły kompletnie na marne. Ale cóż, takich mamy urzędników w naszym kraju.

- Podchodząc jednak stereotypowo teraz, w XXI wieku takie zawody, jak archeolog uważa się za nierentowne. Co pan o tym sądzi?
Właśnie stał się zawodem bardzo rentownym. Gdy kończyłem studia, to weszła ustawa, która przeznaczała 3% z każdej inwestycji na badania ratunkowe. Nagle w archeologii pojawiły się gigantyczne pieniądze. Ci, którzy załapali się na prace przy budowie autostrad i rurociągów zostali milionerami. Chodziło o to, żeby osobom kończącym studia, młodym magistrom zablokować drogę do tych pieniędzy, a wszystko rozszarpali starzy wyjadacze. Oczywiście nie wszyscy, tylko ci, którzy byli zakumplowani z urzędnikami.

- Jest już w księgarniach pierwsza z tegorocznych pana książek, "Wilcze leże". W jaki sposób powstawały koncepcje na opowiadania w niej zawarte?
To były wszystko pomysły, które gdzieś mi się w głowie luźno urodziły i je zanotowałem. Potem zaczynając pisać zbiór zacząłem grzebać w swoim notesie i zacząłem się im przyglądać na zasadzie, ok ten teraz ruszę, a ten musi sobie jeszcze poczekać. Zacząłem rozpisywać fabułę, a potem wszystko układałem. W zasadzie wszystkie opowiadania pisałem bez jakiejś myśli przewodniej. Chodziło mi o to, żeby zebrać jakieś teksty, które będzie się dobrze czytać i które będą niosły jakieś przesłanie.

- Pojawiają się jednak znane pańskim czytelnikom postacie?
Jak mam już dobrze wymyślonych bohaterów, to oni wracają. Po co wymyślać cały czas nowych? Czytelnik się przyzwyczaja i się cieszy, kiedy spotka starych znajomych w nowej książce.

- Czyli nie nudzi się panu powtarzanie takich postaci, jak m.in. doktor Skórzewski, Robert Storm, czy też Jakub Wędrowycz?
Trafiam na pomysły fabularne, które trzeba opowiedzieć za pomocą jakiegoś bohatera. Są to cały czas nowe pomysły, więc osadzenie starej postaci w nowej roli jest zabiegiem dużo łatwiejszym niż tworzenie tego od zera. Czytelnicy przyzwyczajają się do bohaterów, więc myślę, że korzyść jest obustronna.

- Zapewne napisanie autobiografii jest dużo trudniejsze niż opisanie przygód wiejskiego egzorcysty?
Trudno powiedzieć, bo jak do tej pory nie pisywałem autobiografii sensu stricte. Chodzi mi wprawdzie po głowie, żeby usiąść i pospisywać, jak to kiedyś było, jak byłem młody i chodziłem do szkoły, jakie mnie tam straszne traumy spotkały itp. Trochę wątków autobiograficznych pojawi się w mojej kolejnej książce, która ukaże się pod koniec listopada. Będzie nosiła tytuł "Raport z północy" i traktowała o moich fascynacjach Skandynawią. Te fascynacje zaczęły się, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Piszę tam o moich sześciu wyjazdach do Skandynawii. Tam też zahaczę o autobiografię, jednak nie poprzez opisywanie jakichś faktów, ale o moje myślenie o tej krainie, kiedy miałem 11, 15 czy 17 lat.

- Skandynawia przewija się w pana twórczości. To przecież również "Dzienniki norweskie", czy cykl "Oko jelenia". Co pana tak w niej fascynuje?
Na terenach na których mieszkam i mam rodzinę, czyli na Mazowszu i Lubelszczyźnie brakuje mi widoku kamieni. Mazowsze to płaski i depresyjny horyzont, a Lubelszczyzna jest bardziej pofałdowana. Mnie od dziecka cieszy widok skał. Nie wiem skąd to mam. Być może dlatego, że jest to krajobraz odmienny od tego, w jakim się wychowałem. Skandynawia mnie fascynuje, ponieważ tam kamienie wyłażą z ziemi co chwilę. W ubiegłym roku byłem w Smalandii (prowincja Szwecji - przyp. red.), odwiedziłem m.in. przysiółek będący pierwowzorem legendarnego Bullerbyn. Wszędzie było to samo. Rozległe lasy, jeziora, skały i głazy. Po prostu dziki krajobraz.

- Jest pan również określany mianem "największego piewcy polskiej wsi od czasów Reymonta". Jednak pańska wieś różni się od tej znanej z "Chłopów"?
Zdecydowanie się różni. Reymont pisał powieść realistyczną, a ja satyrę. Jeśli człowiek czyta Wędrowycza, to jest to nabijanie się z tego jak "miasto widzi wieś", a z drugiej jak wieśniacy widzą "miastowych". Czy piszemy z punktu widzenia praktykanta, który przyjechał uczyć się policyjnego fachu i patrzy na Wojsławice okiem przerażonego mieszczucha. Czy patrzymy z punktu widzenia Wędrowycza, któremu abstynent wszedł do knajpy i zażądał podania kawy. Jedno i drugie jest satyrą, jest pisane dla jaj, a bimber nie jest eliksirem życia.

- Wojsławice to prawdziwa miejscowość. Nie pogonił pana nigdy żaden miejscowy z "krowiakiem" w ręku za przerysowywanie tej miejscowości?
Nie. Moi przodkowie mieszkają tam od połowy XVIII wieku, więc jestem tam u siebie. Ci, którzy mogliby ganiać mnie z "krowiakiem" na szczęście nie czytają książek, a ci którzy czytają dostrzegają w nich satyrę. Raz w roku odbywają się tam Dni Jakuba Wędrowycza i zjeżdżają się fani mojej twórczości. Dzieje się wtedy przy okazji sporo rzeczy dla lokalnej społeczności. Dzięki temu udało mi się trochę "zalegitymizować", że moja twórczość nie jest traktowana jako szkalowanie rodzinnej ziemi.

- Wędrowycz ma już swój pomnik. Pan jeszcze chyba nie?
Ja jeszcze nie. Z drugiej strony Sapkowski nie ma swojego ani też Wiedźmina, więc chyba jestem w lepszej sytuacji od niego.

- Zapewne ma już pan plany literackie na kolejne lata?
Chcę wydać kolejny tom opowiadań "bezjakubowych", będą też kolejne z Wędrowyczem. W planie mam opowiadania z nowymi bohaterami, Będzie coś o duchach. Plany na najbliższe pięć lat mam ułożone, ale wszystko wyjdzie "w praniu".

- Cytat z jednego z "tradycyjnych" ogłoszeń na tylnych okładkach pana książek: "Problemy żołądkowe? Pomóc ci może tylko Kapitan Kloc." Nie chciałby pan popisać ogłoszenia drobne do naszej gazety?
Nie, lepiej niech zostanie, jak jest. Niech piszą je sami dawcy.

rozmawiał Wojciech Caruk

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5