Już dwanaście lat nie ma go z nami

2017-10-31 20:00:00(ost. akt: 2017-10-31 18:12:52)
Krzysztof Raczkowski próbował zarazić syna bakcylem. Niestety nie zdążył.

Krzysztof Raczkowski próbował zarazić syna bakcylem. Niestety nie zdążył.

Autor zdjęcia: archiwum prywatne T. Brzozowskiego

— Pamiętam ten dzień do dziś. Kończyłem pracę w sobotnie popołudnie, gdy gruchnęła wiadomość o śmieci Krzyśka. To był wielki szok — wspomina Tomek Brzozowski. 18 sierpnia minęło dwanaście lat kiedy świat obiegła wiadomość o śmierci „Docenta”, Krzysztofa Raczkowskiego. Chyba najbardziej znanego na świecie obywatela Korsz.
Ten skromny młody chłopak, który na świat przyszedł w kętrzyńskim szpitalu 29 października 1970 roku, chyba wciąż pozostaje najbardziej znanym obywatelem Korsz i na pewno jednym z bardziej znanych na świecie mieszkańców powiatu kętrzyńskiego. Mimo że już od ponad dekady nie ma go wśród nas.

Docent z nosem w książkach
Zanim Raczkowski wyruszył w „wielki świat”, hałasował w szkole, potem w miejscowym domu kultury. Artur Romanowski, dzisiaj dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Korszach wspomina to tak: — Uczyłem się z nim w jednej klasie w podstawówce. Razem stawialiśmy pierwsze kroki w zespole szkolnym pod okiem instruktora Jerzego Mudrego. Już wtedy nieźle grał na perkusji — wspomina Artur Romanowski.

W tamtym okresie ci nastoletni chłopcy byli bardzo zżyci ze sobą. Z racji pochłanianych książek mieli też stosowne pseudonimy: Krzysiek był „Docentem”, a Artur „Majstrem”. Ich drogi rozeszły się trochę po skończeniu podstawówki. Krzysiek grał już wtedy ostrzejszą muzykę z zespołem Dyktator. Próby mieli w domu kultury w Korszach. Potem wyjechał do Olsztyna na studia. Tam spotkał bratnie dusze.

Pod koniec lat osiemdziesiątych dołączył do zespołów Unborn i Slashing Death, by wkrótce zasilić też grupę Vader. — Na zewnątrz sprawiał wrażenie milczka, ale jak się rozgadał to było naprawdę wesoło. Jak go poznałem? Hmmm... Już nie pamiętam kiedy i gdzie, ale był już znany i podziwiany. To były czasy Vadera i dema "Necrolust" oraz pamiętnych koncertów w „Docencie”, gdzie udzielał się aż w trzech zespołach — opowiada Tomek Brzozowski z olsztyńskiego stowarzyszenia Warmia Underground. — Nie zapomnę też mojej osiemnastki i „Doca” jeżdżacego po domu na rowerku mojej młodszej siostry. Potem, gdy kariera Vadera ruszyła do przodu, nasze drogi krzyżowały się rzadziej, ale gdy zaczął chodzić z Agnieszką z mojego osiedla to spotykałem go dość często. W tym okresie nawet mieszkał u mnie na stancji, co zaowocowało wieloma przegadanymi wieczorami i wtedy właśnie poznałem jego prawdziwą twarz — wspomina „Brzoza”.

Jednym z muzyków, z którym Krzysztof współpracował w okresie największego rozwoju zespołu Vader był kętrzynianin Jarosław Łabieniec. — Krzysztof był wielkim człowiekiem i jeszcze większym muzykiem. Bardzo skromny i cholernie inteligentny, co nie przeszkadzało mu w równej mierze korzystać z dobroci serca, czyli potężnej wrażliwości — wspomina „China”.

On też zapamiętał kolegę z zespołu jako wielkiego zapaleńca czytania. — Zawsze z nosem w jakiejś książce, uwielbiał Kafkę, lub gazecie. Stąd ksywa „Docent”. Ciągle kombinował i poszukiwał. Był prawdziwym artystą, który do wyrażania siebie i swoich emocji używał bębnów i blach. Czasami też strun. Bardzo fajnie grał na gitarze, ale o tym wiedzieli tylko nieliczni znajomi i muzycy z jego najbliższego otoczenia — mówi Jarek. — Dzięki MUZYCE nasze drogi skrzyżowały się i myślę, że czas dany nam na wspólne granie wykorzystaliśmy tak dobrze, jak tylko było to możliwe. Bardzo się lubiliśmy i darzyliśmy obupólnym szacunkiem. Jestem dumny, że mogłem z nim grać — deklaruje kolega kętrzyński „Docenta”.

Pozostała pustka
Muzyka rzeczywiście była wielką pasją Krzyśka. W okresie kiedy grał w trzech zespołach naraz bywało, że wszystkie trzy spotykały się na jednym koncercie. Środowisko muzyczne zauważało to i już wtedy w pewnych kręgach wiadomo było, kto jest najlepszym perkusistą metalowym w Polsce. Na świecie także doceniano talent i zaangażowanie „Docenta”. To wyszło także po jego śmierci, kiedy największe osobistości metalowego i rockowego świata komentowały odejście Krzysztofa.

Co ciekawe „Docent” nie żył już od dawna muzyką metalową. Za najlepszy zespół na świecie uważał Swans, a oprócz grania metalu często udzielał się w projektach... jazzowych. W między czasie przyszły problemy z używkami. Stracił miejsce w Vaderze, ale podjął współpracę z zespołami Sweet Noise i Hunter. Doczekał się syna, którego zarażał swoją pasją. Przyszedł jednak dzień, którego nie spodziewał się nikt. 18 sierpnia 2005 roku „Docent” został znaleziony martwy na dworcu w Olsztynie. Niewydolność serca. 24 sierpnia został pochowany w swojej rodzinnej miejscowości, w Korszach.

— Pamiętam ten dzień do dziś. Kończyłem pracę w sobotnie popołudnie, gdy gruchnęła wiadomość o śmieci Krzyśka. To był wielki szok — wspomina ten okres Tomek Brzozowski. — Tego dnia zebraliśmy się w pubie Dawntown (obecnie Sarmata), aby uczcić jego pamięć. Potem był pogrzeb w Korszach, wiele znajomych twarzy z polskiego światka muzycznego i ta cisza... Pustka — opowiada „Brzoza”. Tomek wspomina też powrót z pogrzebu, kiedy już w pociągu spotkał „Inferno”, perkusistę grupy Behemoth już wtedy robiącej światową karierę. — Nie sprawiłem mu radości zwiastując go nowym królem. Był bardzo przybity, bo wiele Krzyśkowi zawdzięczał. Ale Krzychu odszedł za szybko. Tym bardziej, że stało się to wtedy, gdy życie zaczynało mu się układać — mówi Tomek.

Sławek Pietkiewicz pamięta „Docenta” z czasów „kętrzyńskich”. — Poznaliśmy się przez kolegę (Bazyla). On miał praktyki w Kętrzynie na poczcie koło zamku, spotykaliśmy się gdy kończył i piliśmy piwo, gadając non stop o muzyce. Nigdy nie odczułem jego „robienia kariery”. Zawsze był taki sam, czy na imprezach w Olsztynie albo gdy spotkaliśmy się w Niemczech, na trasie Vadera. Dzwoniliśmy co jakiś czas do siebie, czasami pisaliśmy przez internet. Zawsze robiliśmy
sobie jaja z całego świata. Był miłym, fajnym facetem. Zawsze uśmiechnięty. Spokojny fajny gość, ot co — sięga pamięcią „Pietkin”.

Hard Corshe
Chociaż od śmierci „Docenta” minęło już dwanaście lat, gmina Korsze w żaden sposób nie upamietniła swojego obywatela. Łukasz Wiśniewski, sekretarz w Urzędzie Miasta deklaruje, że to się zmieni. — To nie jest takie łatwe, ponieważ obecnie z jego rodziny nikt nie mieszka już w Korszach. Ale faktycznie należałoby taką postać upamiętnić — mówi Łukasz Wiśniewski. — Powinni zmienić nazwę miasta na Hard Corshe. To pomysł Docenta — śmieje się Sławek Pietkiewicz. Na razie dobrym pomysłem, który jest podobno brany pod uwagę, byłaby chociażby prosta tabliczka w Miejskim Ośrodku Kultury, gdzie najszybszy w swoim czasie perkusista świata zaczynał drogę do kariery.

masz

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Niewyborca #2558252 | 89.228.*.* 19 sie 2018 06:07

    Czy tu chodzi o wybory?

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5