Kętrzyński bilard pnie się w górę. Dwie drużyny w I lidze!

2016-12-17 20:12:03(ost. akt: 2016-12-17 10:14:19)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

- Po ogłoszeniu oficjalnych wyników skakaliśmy, krzyczeliśmy, tańczyliśmy... Pełen zestaw - przyznaje ze śmiechem Damian Ejmont, lider drugiej drużyny Bałtyckiego Centrum Bilardowego MOSiR Kętrzyn, która w miniony weekend wywalczyła w Łodzi awans do I ligi. Ich sukces sprawił, że Kętrzyn będzie dysponował w przyszłym roku aż dwoma zespołami na tym szczeblu rozgrywek.
— Wasza ekipa miała w tym sezonie wiele wzlotów i upadków. Nie byliście faworytami do awansu. Kiedy była taka chwila, że zdaliście sobie sprawę z szansy gry na Turnieju Finałowym w Łodzi?
— O tę szansę walczyliśmy cały sezon, do baraży nie dostaliśmy się dzięki szczęściu, a po prostu solidnym występom przez większą część sezonu. Oczywiście zdarzały się wpadki, jednak - jak się okazało - nie miały tym razem tak wielkiego znaczenia. Po części słabsze występy drużyny to moja wina: na początku grałem praktycznie we wszystkich meczach, a od września - gdy zmieniłem pracę - nie miałem już takiej możliwości. Większość chłopaków to młodzi, utalentowani zawodnicy, jednak siłą rzeczy to właśnie ja mam najwięcej doświadczenia, co przynosiło również efekty. I choć wyniki nieco spadły, to udało się stanąć przed szansą na baraże: na drodze stał nam wówczas tylko Gdańsk.

— Podejrzewam, że na tym meczu już Cię nie mogło zabraknąć.
— Tak, po prostu musiałem być. I dla samego siebie, i dla chłopaków, którym byłem to zwyczajnie winien. A po "zwycięskim remisie" (wynik 3:3 dał Kętrzynowi upragniony awans - przyp. red) pozostało koncentrować się na turnieju w Łodzi.

— Kto dokładnie, poza Tobą, wszedł w skład Waszej reprezentacji?
— Młodzi, ale bardzo solidni zawodnicy, którym już nie jednego udało się zaskoczyć: Dorian Czubaszek, Arkadiusz Zajączkowski, Bartłomiej Rycerz i Michał Świderski.

— Faktycznie: młode pokolenie bilardzistów. Niektórzy nie mają nawet 20 lat. Jak oceniałeś ich szanse w walce ze starymi wyjadaczami, których w Łodzi nie brakowało?
— Mogłoby wydawać się inaczej, ale byłem spokojny o ich poziom. Wierzyłem, że każdy, z kim staną przy stole na tym turnieju, jest w ich zasięgu. Jak na ten wiek mają naprawdę dobre umiejętności. Są to jednak - jak sam zauważyłeś - faktycznie młodzi zawodnicy. Jedyne, lecz drobne wątpliwości miałem tylko i wyłącznie w kwestii ich odporności na stres. Gdy stawka pojedynku jest duża, stres zawsze pozostaje niewiadomą. Nie obawiałem się więc jak poradzą sobie z przeciwnikiem, tylko... jak poradzą sobie z własnymi głowami. Rywale próbowali zresztą to wykorzystać: celowo chwalili się chłopakom, że grają w bilard już od 25 lat...

— Czyli grali już przy stole, gdy chłopaków jeszcze nie było na świecie.
— Dokładnie (śmiech). I przyznaję, mieli doświadczenie. Wiedzieli też jak wywrzeć na nich dodatkową presję, by się "spalili" i stracili gdzieś pewność siebie. Jak jednak pokazały wyniki: nie do końca im się to udało. My awansowaliśmy, a oni spędzą kolejne miesiące przy stole... choć w niższej lidze.

— Łącznie z Wami w turnieju wzięło udział 10 ekip. Kogo najbardziej się obawialiście?
— Prawdę mówiąc nie było złych drużyn, bo do turnieju awansowała najlepsze dwójka z każdej z grup. Selekcja była więc już wcześniej. Może mało wiarygodnie to zabrzmi, ale na te 10 ekip 5-6 można było spokojnie uznać za faworytów. Naturalnie Stalowa Wola i Warszawa, które - jak się później okazało - zgarnęły pierwsze dwa miejsca. Bardzo ważnym czynnikiem było również to, że turniej rozgrywany był w Łodzi, więc miejscowy "Frame" także był jednym z pierwszych w kolejce do zwycięstwa. A nie można było zapominać o Krakowie, Gdańsku, Poznaniu...

— A między nimi Kętrzyn, w który - wydaje mi się - jeszcze wtedy mało kto wierzył.
— Osobiście czułem się mocny. Wiedziałem, że w indywidualnej grze byłem w stanie wygrać z każdym. Swoje punkty musiała dołożyć natomiast reszta naszej drużyny. Starałem się nie wywierać jakiejkolwiek presji. Tak chyba jest zdrowiej i efektywniej. Pojechaliśmy więc po prostu, by pokazać się z dobrej strony, by pourywać punkty faworytom - gdzie tylko się da. Przy okazji oczywiście zdobyć również cenne doświadczenie. Skończyło się awansem.

— Początek był jednak mało korzystny. Porażka ze Stalową Wolą 2:1. Ty wygrałeś po ciężkim boju 8:7, chłopaki przegrali natomiast 8:4 i 8:1. Nie pojawiła się myśl: "chłopaki, co my tu w ogóle robimy"?
— Nie, nie miałem nawet przez chwilę takich myśli. Wiedziałem, że pierwszy mecz będzie dla nas najtrudniejszy. Jadąc tam było wiele niewiadomych: trzeba było się obeznać z danym stołem, suknem... Trzeba było po prostu wejść w ten cykl. Wcześniej ręka mogła się nieco trząść, brakowało odrobiny zimnej krwi. Po pierwszej serii było już jednak zdecydowanie lepiej. Stres odłożyliśmy na bok i zaczęliśmy robić swoje. Wtedy poszło już z górki.

— Gdy rozegraliście wszystkie mecze, wciąż jednak nie byliście pewni awansu.
— Tak było, ale z perspektywy czasu to chyba nawet dobrze się stało, bo awans dał więcej radości. Po rozegraniu wszystkich meczów mieliśmy - po 9 spotkaniach - 15 punktów. Stalowa Wola i Warszawa zapewniły sobie awans już wcześniej. Zostało jedno miejsce, na którym byliśmy my, choć inne mecze jeszcze trwały. Oprócz nas szansę na awans miały wówczas również ekipy z Bydgoszczy i Krakowa. Co ciekawe - bardzo silna Łódź niespodziewanie odpadła już dość wcześniej. Bydgoszcz grała ze Stalową Wolą, Kraków z Warszawą... Mogło być różnie, bo któryś z liderów po zdobyciu awansu mógł odpuścić ostatni mecz. Przez blisko 1,5 godziny liczyliśmy każdy mały punkt, by wyliczać ewentualne scenariusze dające nam zwycięstwo. Z partii na partię nasze szanse jednak rosły. Byliśmy coraz bliżej zwycięstwa...

— Tak szczerze: bolały Was kciuki od kibicowania Stalowej Woli i Warszawie?
— (śmiech) Chłopaków pewnie trochę tak, a i ja sam miałem początkowo podobne myśli. Starałem się jednak zachować do końca chłodną głowę i ciągle powtarzałem, że "będzie jak będzie". Nie chciałem robić nam zbyt wielkich nadziei, bo była ciągle możliwość, że skończymy np. na 4. miejscu. W awans mogłem uwierzyć dopiero po ogłoszeniu oficjalnego wyniku...

— ...pierwsza reakcja, gdy Kętrzyn oficjalnie zdobył brąz zawodów?
— Na pewno było bardzo głośno (śmiech). Skakaliśmy, krzyczeliśmy, tańczyliśmy... Pełen zestaw. Cieszyliśmy się tą chwilą, piękny moment.

— Nie boicie się, że 1-ligowcy mogą Was w przyszłym sezonie przygnieść poziomem?
— Trzeba brać pod uwagę, że przy przechodzeniu do klasy wyżej, mogą okazać się niezbędne pewne roszady i transfery. Możliwe więc, że zmodyfikujemy nieco skład, sięgniemy po wzmocnienia...

— ...jakieś konkrety?
— Jesteśmy chwilę po zwycięstwie. Obecnie nie jest to jeszcze czas na tego typu decyzje i kroki. Trzeba mieć jednak świadomość, że poprzeczka poszła wyraźnie do góry. Musimy się na to odpowiednio przygotować, by nie przegrać już na starcie.

— Gdzie widzicie obecnie swoje miejsce w nowej tabeli?
— Wszystko zależy od wspomnianych wzmocnień, ale na pierwszy sezon zakładam po prostu utrzymanie się na tym poziomie. Byłoby dobrze, gdybyśmy zakończyli następny rok mniej więcej w połowie stawki. W następnym sezonie natomiast - po zebraniu sił i doświadczenia - dobrze byłoby walczyć już o awans do Ekstraklasy.

— Przez całą rozmowę nie wspomniałeś o jednym: zostałeś uznany najlepszym zawodnikiem II ligi. Zachowałeś stuprocentową skuteczność, ani razu nie przegrałeś.
— Jakoś tak się udało (śmiech). To taka moja tegoroczna "perełka", która daje mi dużo satysfakcji. Nie chciałem się przesadnie chwalić. Obiecuję jednak, że jeśli podobnie będzie w pierwszej lidze, to zacznę rozmowę właśnie od tego.

— Trzymam więc za słowo! A jak ze świętami? Dajecie sobie spokój z bilardem, czy wybieracie się na jakąś wspólną "bilardową Pasterkę"?
— Nie, raczej nie przewidujemy niczego takiego. Naturalnie opłatkiem pewnie się podzielimy, ale żadnej wielkiej imprezy w tym czasie nie powinno być. Będziemy świętować i cieszyć się z awansu, lecz na spokojnie. Myślę, że święta to czas, który powinniśmy spędzić tradycyjnie, po polsku - z rodziną.

rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5