Pamiętajmy o swoich korzeniach

2016-11-06 18:19:59(ost. akt: 2016-11-06 17:31:39)
— Nasza działalność to pokłon tym, którzy z przedwojennych wschodnich ziem kresowych przybyli do Polski powojennej — mówi Paweł Rogiński (u góry, pierwszy z lewej)

— Nasza działalność to pokłon tym, którzy z przedwojennych wschodnich ziem kresowych przybyli do Polski powojennej — mówi Paweł Rogiński (u góry, pierwszy z lewej)

Autor zdjęcia: archiwum Pawła Rogińskiego

O Kresach i podróży w nieznane rozmawiamy z Pawłem Rogińskim, wiceprezesem Krajowego Stowarzyszenia Brasławian - Oddział w Kętrzynie. Pan Paweł urodził się w Holszanach w powiecie Ośmiany na Brasławszczyźnie (dzisiaj Litwa).
Spotykamy się nie bez przyczyny. Co chciałby Pan przekazać naszym Czytelnikom?
— W tym roku zbiegło się kilka ważnych spraw, które nas, Kresowiaków zmobilizowały do mówienia. Jestem upoważniony przez zarząd stowarzyszenia do przedstawienia naszych opinii w kilku kwestiach, a szczególnie w jednej. Dość enigmatycznie mówi się, że wśród tych wielkich rocznic i poszukiwań ludzi zasłużonych, wyklętych jedna rocznica jest notorycznie pomijana. Otóż mija 70. lat od jednej z największych, a być może i najliczniejszej wędrówki ludów w naszej polskiej historii. Nazywana jest różnie - emigracja, reemigracja, wysiedlenie, ewakuacja z ziem wschodnich kresowych. Wszystko zaczęło się jeszcze w 1945 roku, a potem jeszcze w 1956 roku. Z terenów Polski przedwojennej na tereny powojennej Polski przesiedlonych zostało ponad 1,5 mln obywateli, licząc od Lwowa przez Brześć, Wilno aż do Brasławia. Mam tę skromną satysfakcję, że uczestniczyłem w tej wędrówce jako 7-letni chłopak. Żeby wyjechać trzeba było uzyskać dokument ewakuacyjny. Taki dokument po ś.p. ojcu posiadam do dziś. Podpisany przez pełnomocnika lubelskiego i pełnomocnika już Republiki Białoruskiej. Były takie czasy, że trzeba było udowodnić zapis pochodzenia polskiego.

Pamięta Pan jak wyglądała ta wasza „podróż”?
— To była wędrówka ludów. Jest tragedią, gdy człowiek na wojnie ginie, ale jest ona też wtedy, gdy ludzie muszą zostawić swoja ziemię rodzinną, którą zamieszkiwali od stuleci, i z najbliższymi, żoną, dziećmi ruszyć w nieznane. Ale czuliśmy się Polakami, zostawialiśmy wszystko i jechaliśmy. Warunki podróży były urągające. Mój ojciec dostał zgodę na zabranie 3 krowy i konia, ale do wagonu wszedł tylko koń i jedna krowa. W jednym wagonie towarowym jechało kilka rodzin. Musieliśmy się jakoś wszyscy pomieścić. Akurat my jechaliśmy kilka dni, ale byli tacy, co podróżowali w tych warunkach nawet kilka tygodni.
Skierowano nas ze stacji Traby - przed wojną Wileńszczyzna w lubelskie. Ale tam nie trafiliśmy. Wysiedliśmy tam, gdzie pociąg skierowano. Była to malutka stacyjka Młynary w powiecie braniewskim. acTam nasza historia rozpoczęła się na nowo.

W czasie wojny był Pan małym chłopcem. Jednak chyba nie na tyle małym, by nic z tego okresu nie zapamiętać.
— W naszej rodzinie odczuliśmy okrucieństwo wojny. Ojciec, jako zmobilizowany żołnierz rezerwy, miał bronić Lwowa. Był postrzelony, ale na szczęście niegroźnie. Potem był naocznym świadkiem demobilizacji dokonanej przez Rosjan. Ci, co mieli spracowane ręce skierowani zostali na lewo, ci co mieli delikatne - na prawo. O nich już później słuch zaginął. Grupa, w której znalazł się mój ojciec miała trafić na Syberię. Szczęście w nieszczęściu, że pociąg, którym jechali zderzył się z innym pociągiem. Znaczna grupa, w tym mój ojciec, uciekła. Potem różnie się jego losy toczyły, ale dotrwał do końca wojny. Natomiast mój wuj - brat mojej mamy, który w czasie wojny należał do AK, w 1944 roku w niewyjaśnionych okolicznościach i miejscu zginął już z rąk nie niemieckich. Jego brat mniej więcej w podobnym czasie zginął pod Królewcem, zmobilizowany do Armii Czerwonej.

Wspominał Pan, że trzeba było udowadniać, że jest się Polakiem.
— Tak, mój ojciec został skierowany do Polski dzięki książeczce wojskowej, z której wynikało, że jest Polakiem. Natomiast jego starszy brat pozostał na Białorusi. Znamienne jest to, że jego żona, a siostra mojej mamy miała czterech synów. Dwóch z nich było zapisanych jako Białorusini, trzeci - już po zawłaszczeniu Białorusi przez Rosję - według dokumentów był Rosjaninem. Natomiast najmłodszy z nich, urodzony już po 1953 roku czyli śmierci Stalina, miał zapisane w papierach, że jest Polakiem. I tak rodzice, Polacy, mieli czterech synów trzech narodowości. Ale takich rodzin było wiele.
Najwięcej nas, Kresowiaków, osiadło na północy i zachodzie Polski. Także w powiecie kętrzyńskim osiadło wiele rodzin. Był czas, że nawet około 50% ludności w Kętrzynie stanowili ludzie pochodzący z Kresów, a zwłaszcza z Brasławszczyzny. W latach 90. ubiegłego stulecia powstało nasze Krajowe Stowarzyszenie Brasławian, którego założycielem i pierwszym przewodniczącym był Józef Czekan. To stowarzyszenie działa do dziś.

Czym jest dla was to stowarzyszenie?
— Nasza działalność to pokłon tym, którzy z przedwojennych wschodnich ziem kresowych przybyli do Polski powojennej. Tu na nowo organizowali swoje życie, budowali kraj. Chcemy oddać im cześć także teraz, przy okazji Święta Zmarłych. Stowarzyszenie organizuje zbiorowe wyjazdy przez Litwę i Łotwę na Brasłaszczyznę. Przeszkoliliśmy ponad 100 osób, młodzieży polskiego pochodzenia zamieszkałych na tamtych terenach na obozach żeglarskich w Giżycko.

Kresy, co też Pan już wspominał, to tereny od Lwowa aż do Brasławia. Inne kultury, zwyczaje. Czy były jakieś tarcia między Wami?
— Wtedy te różnice między nami zacierały się, jednak konflikt był sztucznie podsycany. Szczególnie w mniejszych miejscowościach, np. w PGR-ach. Ja w szkolnych ławkach siedziałem z młodzieżą przybyłą z południowego wschodu. Ich nazywali „Ukraińcami”, o nas mówili „Zabugowcy”. Była jeszcze trzecia grupa, która mniej łączyła, a więcej dzieliła - ich z kolei nazywano „Centralakami”. Te społeczności musiały się tu ze sobą jakoś zżywać. A były przecież i takie sytuacje - to akurat zdarzyło się w mojej rodzinie - kiedy mieszkano z Niemcami, którzy jeszcze nie zdążyli stąd wyjechać. Ci ludzie zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że ich rodziny, właściwie już kolejne pokolenia do dzisiaj się wzajemnie odwiedzają, ale to już temat na inną rozmowę.

Co Pan chciałby przekazać na zakończenie naszej rozmowy?
— Życzyłbym kolejnym młodym pokoleniom Kresowiaków, by utrzymywali kontakty z tymi, co tam pozostali. By pamiętali gdzie ich korzenie i pamiętali „skąd nasz ród”.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5