Rowerem po złoto i realizację marzeń

2016-10-22 13:33:52(ost. akt: 2016-10-22 13:37:57)
- Udział w wyścigu 24h, to walka głównie ze swoimi słabościami - mówi Magda Chmielewska, zwyciężczyni tegorocznego Mazovia 24h Maraton.

- Udział w wyścigu 24h, to walka głównie ze swoimi słabościami - mówi Magda Chmielewska, zwyciężczyni tegorocznego Mazovia 24h Maraton.

Autor zdjęcia: archiwum zawodniczki (www.mazovia24h.p)

- Codzienność sportowa to bardzo dużo wyrzeczeń - przekonuje Magda Chmielewska, jedna z najbardziej utytułowanych zawodniczek kolarstwa górskiego w regionie. Kętrzynianka - w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim - opowiada o niełatwej, kosztownej stronie sportu, a także udowadnia, że jeśli tylko naprawdę pragnie się zwycięstwa, to można wywalczyć drogę na podium nawet... ze skręconą ręką.
— Przyznam, że początkowo chciałem zapytać o liczbę startów w ciągu tego roku. Gdy jednak przeglądam pani dokonania ostatnich miesięcy, muszę zapytać z drugiej strony: gdzie ostatnio pani NIE startowała?
— (śmiech) Niestety coś na pewno by się znalazło. Fakt, było trochę startów w tym sezonie. Brałam m.in. udział w eliminacjach do Mistrzostw Polski XC Family Cup w Szelmencie, gdzie udało się wygrać nie tylko w swojej kategorii, ale i w klasyfikacji ogólnej kobiet. Mile wspominam też 1. miejsce w kategorii OPEN kobiet, gdy startowałam w 24-godzinnym wyścigu MTB, w którym uzyskałam wynik 254 km.

— Pod szyldem MTB, poza słynnym Mazovia 24h, rozgrywany był także cały cykl 15 startów...
— Tak, choć w tym roku udział mogłam wziąć w zaledwie 5 etapach. Wszystko przez kontuzję: startując w Ełku skręciłam nadgarstek, co na pewien czas powstrzymało mnie przed udziałem w wyścigach. Inną sprawą są też oczywiście dojazdy, bo niektóre ze startów rozgrywane są bardzo daleko od Kętrzyna. Nie należę do żadnego teamu, więc cały wyjazd muszę organizować sobie sama. A pokonanie np. 500 km samochodem, zaraz po 2-godzinnej jeździe na rowerze na najwyższych obrotach... Cóż. Bywa naprawdę męczące. Chęci do większej ilości startów są, ale nie zawsze jest to po prostu wykonalne.

— 8 października odbył się w Piasecznie wielki finał wspomnianego Mazovia MTB Marathon. Na 48-kilometrowej trasie zdobyła pani 1. miejsce w swojej kategorii. Czas 2:24 h traktuje pani jako sukces, czy jednak był apetyt na lepszy rezultat?
— Start w Piasecznie traktowałam przede wszystkim treningowo. W ostatnim czasie nie byłam w stanie trenować tyle, ile bym chciała. Uzyskany czas nie jest szczytem moich możliwości na tego typu trasie. Pojechałam nastawiając się po prostu na szczęśliwe ukończenie etapu. Zajęcie 1. miejsca w danej kat. wiekowej było bardzo pozytywnym zaskoczeniem, a złoty medal odebrany podczas hucznej ceremonii zakończenia sezonu, z rąk samego Cezarego Zamany (reprezentant Polski, zwycięzca m.in. legendarnego Tour de Pologne - przyp. red.), dał mi ogromną satysfakcję i wielki, szczery uśmiech na twarzy.

— Jedną z atrakcji finału była możliwość sprawdzenia roweru naszej olimpijki - Mai Włoszczowskiej. Tak szczerze: czym różni się ten sprzęt od tego, który najczęściej pojawia się wśród zawodników?
— Jeju... chyba wszystkim (śmiech)! Jej sprzęt kosztuje ok. 30 tys. zł. Ma karbonową ramę, ważącą poniżej 1 kg. Dla porównania, mój Trek wart jest ok. 8 tys. zł, jego rama została wykonana z wyjątkowo lekkiego aluminium, lecz i tak waży nieco ponad 11 kg. Poza tym Kross Mai został ulepszony o rzeczy nietypowe: ceramiczne łożyska czy szytki (opony z płótna bawełnianego, wykonywane ręcznie przez manufakturę w Belgii - przyp. red). Można byłoby wymieniać i wymieniać. Ten rower to po prostu prawdziwe cudo.

— Nasza mistrzyni podczas Igrzysk malowała paznokcie na złoty kolor, by przyciągnąć medale. Ma pani jakiś rytuał tego typu?
— Nie, nie. Zupełnie się na tym nie skupiam. Nie oznacza to jednak, że nie dbam o estetykę. Mój sprzęt ma czerwony, matowy lakier. I jeśli już - to staram się do niego dopasować (śmiech). Z rytuałów przed startem - o ile można to tak nazwać - najważniejszą sprawę stanowi dla mnie sen. Mój organizm świetnie się wówczas regeneruje. Dziewięć godzin snu jest lekarstwem na wszystko. Po maratonach natomiast uwielbiam saunę: nie tylko czyści ciało z toksyn, ale i głowę z niepotrzebnych napięć. Wyjątkowo skutecznie stawia mnie na nogi - za każdym razem.

— Zwycięstwo w Piasecznie pozwoliło także zgarnąć srebro w klasyfikacji końcowej sezonu. Czego zabrakło, by zamiast srebra wrócić ze złotem?
— Przede wszystkim zabrakło punktów, czyli jeszcze większej ilości startów. Tylko w taki sposób można liczyć na zwycięstwo. Gdyby tylko rozgrywki odbywały się bliżej...

— ...jeden z bliższych startów był organizowany w Ełku. Wielu zawodników twierdziło, że było tam najtrudniej. Pani wcześniejsza kontuzja zdaje się to potwierdzać.
— Zdecydowanie. To jeden z tych wyścigów, który zapadnie mi w pamięci na długi czas. I nie tylko ze względu na wspomnianą kontuzję. Pamiętam, że dzień wcześniej odebrałam nowy rower, na który czekałam 3 tygodnie, a który otrzymałam m.in. dzięki wsparciu ze strony władz miasta i Andrzeja Malickiego - prezesa firmy produkującej oprawy oświetleniowe. Nie było czasu, by solidnie sprawdzić go na trasie. Ruszyłam więc z niewyregulowanymi przerzutkami, dopasowując pozycję na siodełku dosłownie minuty przed startem. Nie było stromych wzniesień czy szaleńczych zjazdów, ale tegoroczna trasa i tak należała do największych wyzwań w tym sezonie. No i ten nieszczęsny, 16. kilometr, na którym zaliczyłam upadek. Większą część dystansu musiałam pokonywać ze skręconą ręką, ale... było warto! 2. miejsce zrekompensowało cierpienie i dało motywację do dalszych startów.

— Skupmy się na Kętrzynie. Kolarstwo górskie - przynajmniej z definicji - potrzebuje gór. Czy w regionie kętrzyńskim są dobre warunki do treningu?
— Żeby chcieć coś robić, nie powinniśmy oczekiwać idealnych warunków. Oczywiście są miejsca w Polsce, gdzie można znaleźć prawdziwe bogactwo różnych technicznych tras, ale Mazury też mają czym się pochwalić w tej dziedzinie. Zresztą: ogromne obiekty na końcu świata czy armia specjalistów nie są niezbędne, by osiągać przyzwoite rezultaty. Liczy się ciężka, systematyczna praca. Tereny wokół Kętrzyna mam więc zjeżdżone w każdą możliwą stronę. Z każdego treningu czerpię jednak satysfakcję, bo każdy kilometr to krok do przodu.

— Niektórzy wolą jeździć z kimś, inni samotnie. Jak wyglądają pani treningi?
— Wszystko zależy od tego jaki trening mam zaplanowany na dany dzień. Jeśli mam np. do wykonania interwały, wtedy bardziej niż na towarzystwie skupiam się na obserwacji swojego organizmu i pracy nad tym, by maksymalnie wykorzystać czas przeznaczony na ćwiczenia. W międzyczasie często układam w głowie zadania, które muszę wykonać po treningu i planuję np. logistykę kolejnych wyjazdów. Jeśli jednak mam w planach spokojniejszy, dłuższy trening - wówczas umawiam się przeważnie ze znajomymi, którzy mogą dostosować swoje tempo do mojego. Wtedy dwie, trzy, cztery godziny mijają na żywych dyskusjach.

— Treningi na wysokim poziomie pochłaniają sporo czasu. Pozostaje jakaś odrobina na... inne życie?
— Codzienność sportowa to faktycznie dużo wyrzeczeń. A trzeba pamiętać, że życie to nie tylko rower, ale i praca. Obecnie wszystko podporządkowuję praktycznie zarabianiu pieniędzy i dwóm kółkom. Wracam do domu, jem obiad, zbieram się na trening. I tak w kółko. Lubię i chcę to robić, więc wolę nie tracić uwagi i energii na cokolwiek, co związane jest z czymś innym. Sporadyczne podróże czy spotkania ze znajomymi... To chwilowe wytchnienie, ucieczka od rutyny i świetna okazja do naładowania baterii.

— Z tego co wiem: szykuje się już pani do wyścigów zimowych. Kiedy możemy spodziewać się pani ponownie na starcie?
— Wedle słów organizatorów Northtec MTB Zima, pierwsze starty mają zacząć się w styczniu. Zwykle są to 4 wyścigi, więc jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli i będę czuła się na siłach - z pewnością wystartuję. Obecnie staram się pozyskać sponsorów, dzięki którym będę mogła poszerzyć ekwipunek o specjalne ubrania zimowe do jazdy na rowerze. Są niezwykle pomocne w walce o medale, ale i - niestety - dość kosztowne.

— Czym różni się jazda zimowa od letniej?
— Nie ma się co oszukiwać - nie ma nic piękniejszego, niż trening w krótkich spodenkach, lekkiej koszulce, przy optymalnej temperaturze letniego popołudnia. Można wówczas wydłużyć treningi i podnieść ich intensywność. Jazda zimowa jest zdecydowanie trudniejsza. Pomijając lód, na którym bardzo łatwo stracić panowanie nad sprzętem i złapać kontuzję, samo wyjście na rower - przy ujemnej temperaturze - jest już wyzwaniem. Ma to duże przełożenie na dystans, który można zaplanować. Zimą maksymalnie pokonuję podczas treningu ok. 40 km. Dla porównania - latem udaje się "wykręcić" nawet ok. 100 km.

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. zbyszek #2095269 | 89.228.*.* 23 paź 2016 12:22

    Proszę Pani jeżeli ma Pani choć jeden dyplom z imprezy kolarskiej to wiele,bardzo wiele.Dzięki za uwagę mojej myśli- były kolarz,który zamykał wyścigi tz czerwona latarnia _ Zbyszek.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  2. Nke #2094849 | 83.6.*.* 22 paź 2016 16:59

    Gratulacje Pani Magdo. Szkoda że Kasia lokalne przypominają sobie o Pani tak późno. W dniu sukcesu powinna być feta a oczekiwanie na zloto powinniśmy publicznie oglądać przekprzekaz z mety. Władze miasta i powiatu widzą tylko swoje problemy mają zapędy do chwalenia się osiągnięciami politycznymi innych o sporcie pamiętają tylko przy otwarciu festynu. Gratulacje.

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5