Nie traktuję tego w kategorii wyczynu

2015-07-02 09:02:59(ost. akt: 2015-07-02 09:16:01)
Pani Leokadia po miesiącu jazdy na rowerze wróciła wreszcie do Kętrzyna

Pani Leokadia po miesiącu jazdy na rowerze wróciła wreszcie do Kętrzyna

Autor zdjęcia: Marek Szymański

Leokadia Baranowska jest osobą bardzo skromną. W nieco ponad miesiąc samotnie przejechała na rowerze 3916 km, a mimo to skromnie przyznaje, że nie zrobiła niczego niezwykłego. Gdyby nie jeden z kolegów, który nas poinformował o wyczynie pani Leokadii, zapewne byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Skąd się wziął ten „szalony” pomysł na rowerową wyprawę dookoła Polski?
- Na spotkaniu klubu turystyki rowerowej rzuciłam hasło, nie sądząc, że ktoś to podchwyci. Chciałam powtórzyć sukces naszego klubowego kolegi Leszka, który tę trasę przejechał w 2013 roku. On spał pod namiotem, co akurat ja wykluczyłam. Coraz osób o tym moim pomyśle wiedziało i potem trochę mi było niezręcznie się z tego wycofać. Przygotowywałam się przez całą zimę w wolnym czasie. Wybrałam taką porę, ponieważ maj jest najpiękniejszym miesiącem. Poza tym dni są coraz dłuższe, co ma znaczenie przy długich przejazdach. I tak zabrakło mi czasu na oglądanie wszystkiego, ale przynajmniej łyknęłam trochę tego piękna. Czasami nie chciało się robić nawet zdjęć, bo one nie oddałyby tych pięknych widoków. Chociażby na trasie Siekierki - Kłopot, na której jest wieś, w której znajduje się Muzeum Bociana Białego jechałam przez piękną dolinę. Z jednej strony szemrzący strumyk, wodospad, powalone drzewa, po drugiej stronie las. Musiałam się niestety skupić na jeździe, bo tym cudownym widokom towarzyszyła strasznie dziurawa droga i trochę mnie to rozpraszało. Ale chłonęłam to. To było coś tak cudownego, co rekompensuje te wszystkie trudy podróży. Trud mija, a widoki pozostaną w pamięci na zawsze.

Przygotowywała się pani jakoś specjalnie do tej wyprawy?
- Kondycyjnie nie musiałam się specjalnie przygotowywać. Jeżdżę na rowerze regularnie i nie wymagało to żadnych dodatkowych przygotowań. Od kilku lat zresztą i tak ćwiczyłam wzmacniając mięśnie nóg i rąk, bo to jest podstawa przy jeździe na rowerze. Jeżeli chodzi o logistykę i to co planowałam przy okazji zwiedzić to zajęło mi całą zimę.

Miała pani swojego „anioła stróża”, który tu na miejscu czuwał nad tą całą eskapadą...
- Czułam się na trasie bezpiecznie, ponieważ prezes naszego klubu - Adam Śnieżko - czuwał nade mną, byłam z nim w stałym kontakcie. Dla mnie taki parasol ochronny naprawdę bardzo dużo znaczył. Była taka sytuacja, że straciłam komórkę. Przy dzisiejszych nawykach nie wyobrażałam sobie dalszej podróży bez telefonu. Tak jakbym przeczuwała trochę tę sytuację i do sakwy włożyłam starą, nieaktywną komórkę z kontaktami. W międzyczasie zmieniłam operatora, ale aparat cały czas jest sprawny. Gdy dotarłam nocleg zadzwoniłam do Adama i to on poradził mi zablokować poprzedni numer, dodał otuchy i poradził, żebym kupiła kartę startową. Dla mnie to była bardzo ważna rada w kłopotliwej sytuacji. Doładowałam ten swój stary telefon. Co ciekawe podczas rozmowy z bratem usłyszałam, że moja komórka jest w Makowie Podhalańskim. Myślałam, że ten telefon został skradziony w Zakopanem, tymczasem okazało się, że właśnie w Makowie zostawiłam go na ladzie w kiosku. Kobieta pofatygowała się i zadzwoniła do mojego brata z informacją, że znalazła mój telefon.

Obrazek w tresci

To nie był jedyny przypadek życzliwości, z jakim się pani na trasie spotkała, prawda?
- Poznałam naprawdę wielu wspaniałych ludzi, którzy podpowiadali mi jakimi ścieżkami warto jechać, aby uniknąć tłum samochodów, a przy okazji z fajnymi widokami. W Horyńcu-Zdrój pani pracująca w informacji turystycznej poradziła mi żebym pojechała nieco dłuższą niż ja planowałam, ale za to z dużo lepszą drogą. Faktycznie - piękna asfaltowa droga, ruch zerowy, wspaniałe widoki wokół i cudowna, stojąca na uboczu cerkiew. Naprawdę mogę powiedzieć, że miałam szczęście do ludzi. Takich przypadków było więcej. W punktach informacji turystycznej w większości siedzą tacy życzliwi ludzie. W Cisnej pracuje dwóch panów, jeden z nich na rowerze zrobił ścianę wschodnią. To samo pani w Piwnicznej-Zdrój. Nie wiem czy mi chciałoby się zaczynać ponownie jakąś trasę, bo jak już jechać to właśnie tak z pędu.

To niesamowite, ale to wszystko wygląda jakby było z góry zaplanowane i poukładane.
- Przed wyjazdem zarezerwowany miałam noclegi do Bukowiny Tatrzańskiej, a więc 19 noclegów. Wiedziałam, że w grę wchodził długi weekend przy Bożym Ciele. Musiałam je zarezerwować, bo później mogło być różnie. Raz kiedy miałam problemy z noclegiem zażartowałam w rozmowie z bratem, że najwyżej prześpię się pod mostem. Ale to był żart, ponieważ zawsze jakoś sobie z tym radziłam. Zazwyczaj po przejechaniu około 50 km robiłam sobie przerwę na kawę, wtedy dzwoniłam i załatwiałam sprawę noclegu. Na każdy punkt, do którego musiałam się zgłosić miałam przygotowaną listę noclegów wyselekcjonowanych także pod kątem finansowym. Musiałam się z tym liczyć, chociaż w sumie te koszty nie okazały się wcale takie duże. Tylko dwa razy musiałam swoje noclegowe plany skorygować. Byłam taka ambitna, że chciałam zobaczyć Sanktuarium na Górze Iglicznej. To jest miejscowość oddalona o 13 km od Bystrzycy Kłodzkiej. Ale dojechałam do Bystrzycy i stwierdziłam, że ten odcinek pod górę nie jestem w stanie podjechać. Zrobiło się wtedy już dość późno, a ja miałam za sobą tego dnia kilka odcinków po 10 km pod górę i nie byłabym w stanie tego dokonać. Hotel był dość drogi, a poza tym odrzuciłam go wcześniej w wyniku swojej selekcji. Spotkałam wtedy człowieka, który również jeździł na rowerze i pomógł mi znaleźć kwaterę.

A miała pani na trasie chęć porzucić rower, kiedy ten odmówił posłuszeństwa? Bo zapewne kłopoty techniczne także się pojawiały, prawda?
- Pojawiały się, ale dzięki ludziom raczej nie miałam takich myśli. Ludzie podpowiadali mi gdzie są sklepy rowerowe z serwisem. Z takiej pomocy skorzystałam w Głuchołazach. Wcześniej miałam małą wywrotkę, w wyniku której pozbyłam się bidonu. Zastępowała mi go przez jeden dzień butelka z zakrętką sportową. Po tej wywrotce miałam też usterkę linki przerzucającej biegi w moim rowerze. Za zakupy w sklepie dostałam jeszcze gratisowy przegląd. Innym razem miałam po prostu pecha. Zawsze chciałam zobaczyć muzeum obozu koncentracyjnego w Sobiborze. Byłam już wcześniej ( na trasie rajdu)w Stutthofie i Bełżcu, więc i w Sobiborze chciałam koniecznie być. Wypatrzyłam na trasie drogę do muzeum pamięci po tamtejszym obozie, ale rozczarowałam się, ponieważ w tej chwili tam jest absolutny zakaz zwiedzania. Musiałam nadrabiać stracone 5 km. Leśnik, którego spotkałam w drodze powrotnej poradził mi jazdę inną, lepszą drogą. Z kolei patrol straży granicznej, gdy zapytałam o dalszą drogę powiedział mi, że mam się cofnąć o kilka km i nadrobiłam w sumie ponad 15 km. We wsi Sobibór okazało się, że złapałam gumę. Jeden z mieszkańców pomógł mi zmienić oponę, ale w drodze do Włodawy znowu złapałam gumę. Naprawa trwała w sumie kilkanaście minut, ale wyjaśniło się, że w oponie miałam drucik, który dziurawił mi dętkę. Skończyło się to o tyle szczęśliwie, że wymianę miałam gratis, ponieważ serwisant starał się jakiś czas temu o nabór do służby przygotowawczej Straży Granicznej i z tej okazji był nawet w Kętrzynie.

Obrazek w tresci

To niezwykłe, że nawet w takich trudnych chwilach potrafi pani znaleźć tyle pozytywnych emocji.
- Jeżeli spotyka się fajnych ludzi i robi się coś z pasją to tak się po prostu dzieje. A ja nie naprawdę nie zrobiłam nic wielkiego. Zaplanowałam tę podróż na 33 dni, z jednodniową przerwą na wizytę u rodziny w Sokółce. Po drodze wypadła mi jednak przerwa w Bukowinie. Ale o tej przerwie myślałam już wcześniej, bo chodziło o powroty z długiego weekendu. Miałam wątpliwą przyjemność jechania Zakopianką z Poronina do Bukowiny. Tam nie można było włączyć się do ruchu, samochód jechał przy samochodzie. Z tego względu zrobiłam sobie przerwę. Ale i tu pojawia się piękna historia. Musiałam się dostać z Bukowiny do Makowa, co nie jest łatwe, bo brakuje połączeń. Z Bukowiny Dolnej złapałam stopa. Podjechałam z mężczyzną, który dzień wcześniej brał udział w biegu pod górę do Morskiego Oka i nawet zdobył jakiś medal. Dogadaliśmy się szybko. Wytłumaczył mi jak szybko dojechać z powrotem na miejsce.

Dzięki tej wyprawie zdobyła pani odznakę Rajd dookoła Polski. Było warto?
- Jeszcze formalnie nie zdobyłam. Potrzebna jest formalna weryfikacja. W określonych punktach trzeba było uzyskać potwierdzenie. Mogły to potwierdzać np. parafie lub punkty Straży Granicznej. Za Horodłem zajechałam o takiej porze, gdzie już wszystko było zamknięte. Natrafiłam na placówkę SG. Okazało się, że tamtejsi funkcjonariusze też byli na szkółce w Kętrzynie. W ogóle miałam wrażenie, że ten Kętrzyn trochę mi czasami pomagał.

A jak pani traktuje ten swój wyczyn?
- Na pewno nie traktuję tego w kategorii wyczynu. Lubię jazdę na rowerze i chciałam to po prostu zrobić. Bo jeżeli nie teraz to kiedy? Od czasu kiedy przeszłam na emeryturę mogę więcej czasu poświęcać na jazdę ze zwiedzaniem. Wcześniej na dłuższe wyjazdy jeździłam z Bractwem Św. Jakuba na pielgrzymki rowerowe. Musiałam się nauczyć jeździć z mężczyznami, czyli szybko i na długie dystanse. Mój pierwszy taki dłuższy wyjazd to wycieczka śladami Jana Pawła II po Suwalszczyznę. To mi też trochę pomogło w osiągnięciu tego ostatniego celu. Umiejętność pokonywania długich dystansów była w tym przypadku bardzo ważna.

Zaraz po powrocie do Kętrzyna oznajmiła pani z uśmiechem, że nie jest pani zmęczona. Czy miała pani jakieś chwile zwątpienia, kryzysu?
- Najgorsze były te dni z deszczem. Mam taki organizm, że szybko się regeneruję. Wystarczy, że na postoju wezmę prysznic i chwile odpocznę i mogę jechać dalej. Nie łapią mnie skurcze nóg czy tzw. zakwasy. Pierwsze dwa dni były chyba najgorsze, ponieważ wtedy właśnie padało. Na trasie Elbląg - Malbork na drodze krajowej nr 7 kierowcy jeżdżą bardzo szybko, podjeżdżają zbyt blisko, a najgorzej że to było podczas deszczu. Kiedy dojechałam do Malborka byłam kompletnie mokra. Gazetami suszyłam sobie buty. Gorsze jest właśnie to zmaganie się z deszczem, niż zmęczenie. Dlatego jeżdżę w kamizelce odblaskowej, żeby kierowcy mnie widzieli. To się sprawdza, bo w jakimś punkcie na trasie spotkałam człowieka, który mnie gdzieś po drodze mijał, a potem rozpoznał. Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Młodzi mówią, że kamizelki są obciachowe, ale w takim razie ja wolę być obciachowa.

Od redakcji: Dziękujemy Grzegorzowi Zygnerowi za poinformowanie nas o wyczynie p. Leokadii.

Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Mandzio #1767850 | 83.6.*.* 3 lip 2015 21:39

    Ja przez miesiąc robie ponad 1300km gdybym mógł jechałbym więcej :)

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. asia #1767777 | 89.229.*.* 3 lip 2015 19:12

      Gratuluję, tak trzymać

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    2. efta #1767336 | 46.171.*.* 3 lip 2015 07:08

      Pięknie :)

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    3. MAREK #1767267 | 81.190.*.* 2 lip 2015 22:44

      Wielki szacunek i gratuluję wspaniałej pasji....... powodzenia.

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    4. marcin #1766998 | 46.204.*.* 2 lip 2015 15:42

      Szacun proszę pani szacun

      Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (6)
    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5